Kogo śmieszą KULTOWE filmy?
: ndz 29 mar, 2009
Przywiędłe moralnie figurynki zwane Jarząbkami lub Aniołami, czy innymi frajerami z PRL – owskiego cyrku, całe te fabularne prefabrykaty mentalne złożone z tragedii, grotesek i prymitywizmu, są żelaznym tematem naszych rozmów o idiotyzmie. Myślę tu o Rejsie, o Alternatywach 4, lub o Misiu.
Założenie: dialogi, sceneria, sytuacje ukazujące absurdy zgrzebnej epoki, powinny śmieszyć. Przestrzegać, że czasy głupoty mogą wrócić. Ostrzegać, a jednocześnie przerażać.
I było tak trzydzieści lat wstecz: śmieszyły oglądane po raz pierwszy, drugi, trzeci. Były sposobem na odreagowanie naszej bezradności. Miały swój czytelny cel, niosły wyraźne przesłanie.
Natomiast gdy ogląda się je po raz tysięczny, gdy co dnia widzi się bohaterów Misia, czy Rejsu, małomiasteczkowych dygnitarzy i intelektualistów z piwnicznej półki, jak wyłażą z ekranu lat siedemdziesiątych i uwijają się po dwudziestym pierwszym wieku, jak siedzą po dzisiejszych urzędach, pracują po ADM. – ach i innych prawnych kostnicach, jak są gospodarzami domu przefarbowanymi na praworządnych obywateli, jak nic się nie zmieniło i kultowe niegdyś, a krzywe zwierciadło epoki - teraz, nie jest już materiałem źródłowym ilustrującym przeszłość, zapisem odrzuconych czasów, lecz jest potwierdzeniem, że nadal mamy te same problemy - trudno mi o zachwyt nad nędzą, która tak długo trwa.
Niejaki Gogol stwierdził, że ni ma z czego rechotać, bo jak już, to śmiejemy się z siebie. No, ale jak długo można eksplodować gwałtownym entuzjazmem?
Mam cieszyć się, że jest tak, jak nie miało być?
Filmy te nie śmieszą mnie akurat. Uważam, że są beznadziejnym wyrazem sadyzmu i masochizmu po równi. Niedawną rozrywką z obecnej powtórki. Smętnym onanizmem kolesi, którzy uwielbiają pławić się w namiastkach, zaprzepaszczonych szansach i oglądaniu pod światło efektów swojego smarkania w chusteczkę.
Założenie: dialogi, sceneria, sytuacje ukazujące absurdy zgrzebnej epoki, powinny śmieszyć. Przestrzegać, że czasy głupoty mogą wrócić. Ostrzegać, a jednocześnie przerażać.
I było tak trzydzieści lat wstecz: śmieszyły oglądane po raz pierwszy, drugi, trzeci. Były sposobem na odreagowanie naszej bezradności. Miały swój czytelny cel, niosły wyraźne przesłanie.
Natomiast gdy ogląda się je po raz tysięczny, gdy co dnia widzi się bohaterów Misia, czy Rejsu, małomiasteczkowych dygnitarzy i intelektualistów z piwnicznej półki, jak wyłażą z ekranu lat siedemdziesiątych i uwijają się po dwudziestym pierwszym wieku, jak siedzą po dzisiejszych urzędach, pracują po ADM. – ach i innych prawnych kostnicach, jak są gospodarzami domu przefarbowanymi na praworządnych obywateli, jak nic się nie zmieniło i kultowe niegdyś, a krzywe zwierciadło epoki - teraz, nie jest już materiałem źródłowym ilustrującym przeszłość, zapisem odrzuconych czasów, lecz jest potwierdzeniem, że nadal mamy te same problemy - trudno mi o zachwyt nad nędzą, która tak długo trwa.
Niejaki Gogol stwierdził, że ni ma z czego rechotać, bo jak już, to śmiejemy się z siebie. No, ale jak długo można eksplodować gwałtownym entuzjazmem?
Mam cieszyć się, że jest tak, jak nie miało być?
Filmy te nie śmieszą mnie akurat. Uważam, że są beznadziejnym wyrazem sadyzmu i masochizmu po równi. Niedawną rozrywką z obecnej powtórki. Smętnym onanizmem kolesi, którzy uwielbiają pławić się w namiastkach, zaprzepaszczonych szansach i oglądaniu pod światło efektów swojego smarkania w chusteczkę.