Antyklerykalizm pod lupą
: śr 08 maja, 2013
Ostatnio obserwuję, że mnóstwo środowisk opiniotwórczych głosi radykalny antyklerykalizm. Niewiele on ma wspólnego z rzeczywistą krytyką błędów Kościoła i próbą wskazania ludziom drogi do samodzielnego myślenia i świadomego wyboru życiowej drogi. Światopoglądowe pranie mózgów i szarganie świętości dokonuje się coraz odważniej. Wręcz wstyd się przyznać w wielu kręgach do tego, że jest się człowiekiem wierzącym, katolikiem, aby nie narazić się na pogardę, ośmieszenie, epitety w stylu "zlasowany mózg", "moherowy beret", "radiomaryjniak" itp. W sposób przewrotny i bezwzględny wyszydzane są podstawowe wartości, na których zasadza się nauka społeczna Kościoła, chrześcijańska etyka. Skąd się ta nagonka bierze?
Wprawdzie antyklerykałowie mają sporo racji, krytykując wiele negatywnych zjawisk wpisanych w historię Kościoła (przymusowa chrystianizacja Ameryki Łacińskiej, czy też chociażby - jedna z najczarniejszych kart w dziejach Kościoła - Inkwizycja). Dodatkową pożywką są też co i rusz wybuchające afery i skandale związane ze środowiskiem kościelnym (molestowanie seksualne dzieci, przekręty z udziałem hierarchów). Trzeba jednak dodać, że podobne patologie i wypaczenia dotyczą każdego środowiska. Pedofilami mogą być równie dobrze lekarze czy nauczyciele. Kościół gnębił ludzi w średniowieczu, we współczesnych czasach nie brakuje przykładów podobnego znęcania się nad człowiekiem (Guantanamo). Więc, powiedzmy, akurat na tej niwie Kościół, jako instytucja jednak stworzona przez ludzi i opierająca się na materiale ludzkim nie jest wolna od ludzkich przywar i słabości. To akurat jeszcze o niczym nie świadczy.
Więc o co w tym wszystkim chodzi? Moim zdaniem - w myśl starego porzekadła - jak nie wiadomo o co chodzi, to wiadomo, że o pieniądze. Według mnie fundamentem antyklerykalizmu jest po prostu walka o pieniądz i o zyski w skali globalnej. Wszelkiego rodzaju frakcje, mające na celu zniszczenie religii (zwłaszcza chrześcijaństwa) są na usługach światowego lobby, które zamierza przejąć całkowitą władzę nad światem - oczywiście w sensie ekonomicznym, jednakże warto podkreślić, że właśnie władza ekonomiczna jest jedyną prawdziwą i rzeczywistą, wszystkie inne to tylko władze "marionetkowe", czysta fasada.
Po pierwsze, antyklerykalizm musi stworzyć podłoże dla niczym nie skrępowanego materializmu. Wyplenić z ludzi wszelkiego rodzaju idee wyższe, takie jak "zbawienie", "życie wieczne"... Jest to niebezpieczne, ponieważ ludzie, którzy wierzą w te właśnie idee, są mniej podatni na wszelkiego rodzaju materialne pokusy i argumenty. Trudniej jest im wmówić, że do szczęścia potrzebują określonych przedmiotów i produktów. Trudniej jest ich przekonać do tego, że aby osiągnąć szczęście - muszą skorzystać z określonych usług.
Religie są też często anty-hedonistyczne, zalecają umiarkowanie, ascezę, oszczędność, wyrzekanie się dóbr doczesnych, autodyscyplinę. W świecie rozpasanej konsumpcji, gdy chodzi o to, by sprzedać jak najwięcej produktów i usług różnego rodzaju to bardzo niewygodny styl życia. Człowiek z natury lub z przekonania zachowujący sceptycyzm i ostrożność w korzystaniu z uciech tego świata, potrafiący się bez nich obejść - nie jest najlepszym klientem. Trzeba więc walczyć o jego duszę, o jego potrzeby, za wszelką cenę wmówić mu, że musi być szczęśliwy tu, na ziemi, docześnie, zaspokajać swoje pokusy, pławić w rozkoszach - a co za tym idzie - kupować, płacić, kupować i płacić za te dobra, które mu stworzą złudzenie raju na ziemi.
Zaszczepianie hedonizmu (opartego na konsumpcji) w człowieku jest trudne także w momencie, gdy posiada on jakieś wewnętrzne moralne hamulce. Kościół stoi na stanowisku, że pewne rzeczy są złe i nie boi się tego głosić otwarcie. Wie, że człowiek będzie cierpiał, omijając pewne prawa, pewne ograniczenia swojego rozpasania. Ludzie mający na względzie to, że zostaną ze swoich błędów rozliczeni, nie ulegną bezmyślnie zachęcie do "róbta co chceta", "hulaj dusza piekła nie ma" i pewnych rzeczy nie zrobią. Nie będą się pie...ić z kim popadnie i kiedy popadnie, nie będą nieuczciwie zbijać fortuny, nie dadzą się skorumpować... Im słabszy autorytet instytucji religijnych, które mają bardzo silną misję etyczną, tym ludzie są bardziej podatni na niczym nieograniczony hedonizm i związane z nim inne negatywne zjawiska (korupcja, brak empatii, egoizm)
Wiadomo, że popyt napędzają braki i deprywacja, także frustracje. Pomijam już problem niedostatku materialnego. Wszelkiego rodzaju problemy emocjonalne, psychologiczne, kryzysy światopoglądowe - mogą zostać rozwiązane właśnie za pośrednictwem instytucji religijnych i poprzez różnorodne działania tych środowisk. Oczywiście wszyscy, którzy na tym chcieliby zarobić - tracą. Psychoterapeuci, liczni szarlatani od grzebania w ludzkiej psychice, wróżki, autorzy cudownych poradników w stylu "jak osiągnąć sukces", itp. itd.
Żywo zainteresowani walką z Kościołem są też: producenci kondomów (z przyczyn oczywistych), koncerny farmaceutyczne (pigułki antykoncepcyjne, środki na potencję), itd. Także i pracodawcy, dla których idealny pracownik to taki, który nie posiada dzieci. Tutaj biorę pod uwagę to, że Kościół raczej promuje prokreację, dzietność i zaleca naturalne metody planowania rodziny, na czym nikt nie zarabia.
Ponieważ Kościół głosi hasła antywojenne - "pokój" - jest to zdecydowanie nie po myśli największych mocarstw, które właśnie na wojnie i zbrojeniach się wzbogacają (USA). Wiadomo nie od dziś, że to najkrótsza i najłatwiejsza droga do zarobienia dużej ilości pieniędzy. Już w swojej epoce Chrystus został dlatego wyklęty przez żydowską wspólnotę, gdyż ta potrzebowała przywódcy, który poprowadzi ich do walki zbrojnej (w perspektywie - do dobrobytu materialnego), a nie kogoś, kto będzie opowiadał o "Królestwie nie z tego świata"...
No i w końcu dochodzi do tego czysta konkurencja. Księża zarabiają. W kategoriach ekonomicznych można wszystko to, co oferują, potraktować jako usługę - chrzest, pogrzeb (w obrządku), komunię, itd. Ludzie za to płacą. A te pieniądze to bardzo łakomy kąsek, więc trzeba o nie zawalczyć, aby człowiek zamiast wydawać kasę na - dajmy na to - mszę za duszę dziadka, poszedł do sklepu i nabył najnowszy gadżet elektroniczny albo wykupił sobie kurs strzelania z procy do wróbli na dachu...
Tak więc antyklerykalizm nie ma nic wspólnego ani z oświecaniem ciemnogrodu, ani z napiętnowaniem negatywnych zjawisk w łonie Kościoła, ani też z walką z ludzką pazernością (księża). Jest to czysta bitwa o klienta. Zlasowanie mu mózgu tak, aby najpierw delikwent zaczął czuć się niekomfortowo, przyznając się do tego, że jest wierzący. Potem, żeby zohydzić mu wszelkie "wartości wyższe" - miłość, sprawiedliwość, pokorę, umiejętność dzielenia się z potrzebującymi, umiłowanie pokoju, solidarność, prawdomówność, uczciwość, skromność, umiarkowanie. A nawet, jeżeli nie zohydzić, to wmówić mu, że one nie istnieją. Wreszcie - końcowy etap prania mózgów - skoro wartości wyższe nie istnieją (nawet w Kościele), to należy pójść inną drogą i zamiast liczyć na fikcyjny raj - zrobić wszystko, aby osiągnąć apogeum szczęścia w życiu doczesnym. Oddać się rozrywkom, szaleństwom, uciechom - i oczywiście - nabijać kabzę tym, którzy te uciechy sprzedają - w najróżniejszych formach. A także - w dalszej kolejności - przejmą pewne funkcje Kościoła - i będą brali za to te same, bądź jeszcze większe pieniądze. Pod przykrywką innych haseł.
____________________
Glo.
Wprawdzie antyklerykałowie mają sporo racji, krytykując wiele negatywnych zjawisk wpisanych w historię Kościoła (przymusowa chrystianizacja Ameryki Łacińskiej, czy też chociażby - jedna z najczarniejszych kart w dziejach Kościoła - Inkwizycja). Dodatkową pożywką są też co i rusz wybuchające afery i skandale związane ze środowiskiem kościelnym (molestowanie seksualne dzieci, przekręty z udziałem hierarchów). Trzeba jednak dodać, że podobne patologie i wypaczenia dotyczą każdego środowiska. Pedofilami mogą być równie dobrze lekarze czy nauczyciele. Kościół gnębił ludzi w średniowieczu, we współczesnych czasach nie brakuje przykładów podobnego znęcania się nad człowiekiem (Guantanamo). Więc, powiedzmy, akurat na tej niwie Kościół, jako instytucja jednak stworzona przez ludzi i opierająca się na materiale ludzkim nie jest wolna od ludzkich przywar i słabości. To akurat jeszcze o niczym nie świadczy.
Więc o co w tym wszystkim chodzi? Moim zdaniem - w myśl starego porzekadła - jak nie wiadomo o co chodzi, to wiadomo, że o pieniądze. Według mnie fundamentem antyklerykalizmu jest po prostu walka o pieniądz i o zyski w skali globalnej. Wszelkiego rodzaju frakcje, mające na celu zniszczenie religii (zwłaszcza chrześcijaństwa) są na usługach światowego lobby, które zamierza przejąć całkowitą władzę nad światem - oczywiście w sensie ekonomicznym, jednakże warto podkreślić, że właśnie władza ekonomiczna jest jedyną prawdziwą i rzeczywistą, wszystkie inne to tylko władze "marionetkowe", czysta fasada.
Po pierwsze, antyklerykalizm musi stworzyć podłoże dla niczym nie skrępowanego materializmu. Wyplenić z ludzi wszelkiego rodzaju idee wyższe, takie jak "zbawienie", "życie wieczne"... Jest to niebezpieczne, ponieważ ludzie, którzy wierzą w te właśnie idee, są mniej podatni na wszelkiego rodzaju materialne pokusy i argumenty. Trudniej jest im wmówić, że do szczęścia potrzebują określonych przedmiotów i produktów. Trudniej jest ich przekonać do tego, że aby osiągnąć szczęście - muszą skorzystać z określonych usług.
Religie są też często anty-hedonistyczne, zalecają umiarkowanie, ascezę, oszczędność, wyrzekanie się dóbr doczesnych, autodyscyplinę. W świecie rozpasanej konsumpcji, gdy chodzi o to, by sprzedać jak najwięcej produktów i usług różnego rodzaju to bardzo niewygodny styl życia. Człowiek z natury lub z przekonania zachowujący sceptycyzm i ostrożność w korzystaniu z uciech tego świata, potrafiący się bez nich obejść - nie jest najlepszym klientem. Trzeba więc walczyć o jego duszę, o jego potrzeby, za wszelką cenę wmówić mu, że musi być szczęśliwy tu, na ziemi, docześnie, zaspokajać swoje pokusy, pławić w rozkoszach - a co za tym idzie - kupować, płacić, kupować i płacić za te dobra, które mu stworzą złudzenie raju na ziemi.
Zaszczepianie hedonizmu (opartego na konsumpcji) w człowieku jest trudne także w momencie, gdy posiada on jakieś wewnętrzne moralne hamulce. Kościół stoi na stanowisku, że pewne rzeczy są złe i nie boi się tego głosić otwarcie. Wie, że człowiek będzie cierpiał, omijając pewne prawa, pewne ograniczenia swojego rozpasania. Ludzie mający na względzie to, że zostaną ze swoich błędów rozliczeni, nie ulegną bezmyślnie zachęcie do "róbta co chceta", "hulaj dusza piekła nie ma" i pewnych rzeczy nie zrobią. Nie będą się pie...ić z kim popadnie i kiedy popadnie, nie będą nieuczciwie zbijać fortuny, nie dadzą się skorumpować... Im słabszy autorytet instytucji religijnych, które mają bardzo silną misję etyczną, tym ludzie są bardziej podatni na niczym nieograniczony hedonizm i związane z nim inne negatywne zjawiska (korupcja, brak empatii, egoizm)
Wiadomo, że popyt napędzają braki i deprywacja, także frustracje. Pomijam już problem niedostatku materialnego. Wszelkiego rodzaju problemy emocjonalne, psychologiczne, kryzysy światopoglądowe - mogą zostać rozwiązane właśnie za pośrednictwem instytucji religijnych i poprzez różnorodne działania tych środowisk. Oczywiście wszyscy, którzy na tym chcieliby zarobić - tracą. Psychoterapeuci, liczni szarlatani od grzebania w ludzkiej psychice, wróżki, autorzy cudownych poradników w stylu "jak osiągnąć sukces", itp. itd.
Żywo zainteresowani walką z Kościołem są też: producenci kondomów (z przyczyn oczywistych), koncerny farmaceutyczne (pigułki antykoncepcyjne, środki na potencję), itd. Także i pracodawcy, dla których idealny pracownik to taki, który nie posiada dzieci. Tutaj biorę pod uwagę to, że Kościół raczej promuje prokreację, dzietność i zaleca naturalne metody planowania rodziny, na czym nikt nie zarabia.
Ponieważ Kościół głosi hasła antywojenne - "pokój" - jest to zdecydowanie nie po myśli największych mocarstw, które właśnie na wojnie i zbrojeniach się wzbogacają (USA). Wiadomo nie od dziś, że to najkrótsza i najłatwiejsza droga do zarobienia dużej ilości pieniędzy. Już w swojej epoce Chrystus został dlatego wyklęty przez żydowską wspólnotę, gdyż ta potrzebowała przywódcy, który poprowadzi ich do walki zbrojnej (w perspektywie - do dobrobytu materialnego), a nie kogoś, kto będzie opowiadał o "Królestwie nie z tego świata"...
No i w końcu dochodzi do tego czysta konkurencja. Księża zarabiają. W kategoriach ekonomicznych można wszystko to, co oferują, potraktować jako usługę - chrzest, pogrzeb (w obrządku), komunię, itd. Ludzie za to płacą. A te pieniądze to bardzo łakomy kąsek, więc trzeba o nie zawalczyć, aby człowiek zamiast wydawać kasę na - dajmy na to - mszę za duszę dziadka, poszedł do sklepu i nabył najnowszy gadżet elektroniczny albo wykupił sobie kurs strzelania z procy do wróbli na dachu...
Tak więc antyklerykalizm nie ma nic wspólnego ani z oświecaniem ciemnogrodu, ani z napiętnowaniem negatywnych zjawisk w łonie Kościoła, ani też z walką z ludzką pazernością (księża). Jest to czysta bitwa o klienta. Zlasowanie mu mózgu tak, aby najpierw delikwent zaczął czuć się niekomfortowo, przyznając się do tego, że jest wierzący. Potem, żeby zohydzić mu wszelkie "wartości wyższe" - miłość, sprawiedliwość, pokorę, umiejętność dzielenia się z potrzebującymi, umiłowanie pokoju, solidarność, prawdomówność, uczciwość, skromność, umiarkowanie. A nawet, jeżeli nie zohydzić, to wmówić mu, że one nie istnieją. Wreszcie - końcowy etap prania mózgów - skoro wartości wyższe nie istnieją (nawet w Kościele), to należy pójść inną drogą i zamiast liczyć na fikcyjny raj - zrobić wszystko, aby osiągnąć apogeum szczęścia w życiu doczesnym. Oddać się rozrywkom, szaleństwom, uciechom - i oczywiście - nabijać kabzę tym, którzy te uciechy sprzedają - w najróżniejszych formach. A także - w dalszej kolejności - przejmą pewne funkcje Kościoła - i będą brali za to te same, bądź jeszcze większe pieniądze. Pod przykrywką innych haseł.
____________________
Glo.