Jak swiętować?
: pn 14 lis, 2011
Ulica Focha w Warszawie nie imponuje długością, ale patrona ma zacnego. W wielu miastach przedwojennej Polski ulice nosiły jego imię. Dziś trudno byłoby uzyskać od przeciętnego przechodnia poprawnej odpowiedzi na pytanie, kim był. Zapytany co najwyżej strzeli focha albo zasłoni się niepamięcią z lat szkolnych. A przecież Polska wiele mu zawdzięcza.
Ferdinand Foch (czyt. fosz) był marszałkiem Francji i marszałkiem Polski. To on w imieniu państw sprzymierzonych podpisywał w 1918 roku rozejm. To on uratował powstanie wielkopolskie, ponieważ zagroził Niemcom zbrojną interwencją. Józef Piłsudski udekorował go krzyżem Virtuti Militari odpiętym z własnego munduru.
Nie wiemy. Zapominamy.
Na pytanie, kim był Józef Piłsudski, poprawnie odpowie już znacznie więcej zapytanych, ale proszę się nie łudzić – nie wszyscy. Jakiś przywódca, generał chyba.
Nie wiemy. Zapominamy.
11 listopada cieszy wszystkich pracowników i uczniów czerwonym kolorem w kalendarzu. Śpimy dłużej, oglądamy telewizję, jemy obiad bez pośpiechu, a w tle, za oknem, dumnie łopoczą gdzieniegdzie zatknięte biało-czerwone symbole świętowania. Świętowania czego?
Bo my, Polacy, to ciągle jakieś wojny, powstania i inne tragedie obchodzimy.
Taaa… Takie np. zwycięstwo nad bolszewią (15 sierpnia) – rzeczywiście, tragedia. Albo uchwalenie nowych praw w imię równości obywatelskiej (3 maja) – dramat po prostu. No i dorzucić trzeba ów smutny listopadowy dzień, kiedy to nasza ojczyzna odzyskała wolność po 123 latach zniewolenia – jakże z tego się cieszyć…?
Faktycznie, pogoda raczej nie sprzyja piknikom ani grillowaniu. Pomnikowe akademie szkolne ku czci, msze święte, napuszone uroczystości państwowe z wieńcami – nie dziwmy się, że dęta formuła nie sprzyja budzeniu się spontanicznej atmosfery radości. Miny oficjalne, poważne, grobowe. Przemówienia, poczty sztandarowe, dyskretne ziewanie. A gdyby tak uatrakcyjnić sposób świętowania, by 11 listopada stał się spoiwem narodowej i lokalnej społeczności? Byśmy poczuli się dumni z naszej historii i z tego, że jesteśmy Polakami? Współczesny patriotyzm przecież nie przejawia się przelewaniem krwi za ojczyznę, ale cierpliwym i wytrwałym stawianiem kroków zmierzających ku polepszeniu życia tu i teraz.
Cieszę się, że z roku na rok przybywa coraz więcej ciekawych imprez okołoświątecznych. Odbywają się koncerty, przemarsze paradne, wernisaże, wystawy sprzętu wojskowego, inscenizacje historyczne, pokazy sztucznych ogni – tylko że więcej ich w majowe, ciepłe dni. Bardzo spodobał mi się pomysł wspólnego śpiewania pieśni patriotycznych – śpiewać lubimy, pieśni znamy (przynajmniej pierwszą zwrotkę i refren, ale od czego są ściągawki?) a młodzież i dzieci „niechcący” przesiąka patriotyzmem bez nudnego moralizowania przynoszącego zwykle odwrotny skutek. Czemu nie mielibyśmy przenieść tego pomysłu na listopadowe święto? Lubimy parady, kiermasze, występy ulicznych performerów. I nie mam tu na myśli "atrakcji" zafundowanych ostatnio społeczeństwu w Warszawie, bez wnikania w winny - niewinny.
Wieczorem zaś zaprośmy do siebie przyjaciół – przecież jest święto.
Świętujmy. Nie zapominajmy.
Ferdinand Foch (czyt. fosz) był marszałkiem Francji i marszałkiem Polski. To on w imieniu państw sprzymierzonych podpisywał w 1918 roku rozejm. To on uratował powstanie wielkopolskie, ponieważ zagroził Niemcom zbrojną interwencją. Józef Piłsudski udekorował go krzyżem Virtuti Militari odpiętym z własnego munduru.
Nie wiemy. Zapominamy.
Na pytanie, kim był Józef Piłsudski, poprawnie odpowie już znacznie więcej zapytanych, ale proszę się nie łudzić – nie wszyscy. Jakiś przywódca, generał chyba.
Nie wiemy. Zapominamy.
11 listopada cieszy wszystkich pracowników i uczniów czerwonym kolorem w kalendarzu. Śpimy dłużej, oglądamy telewizję, jemy obiad bez pośpiechu, a w tle, za oknem, dumnie łopoczą gdzieniegdzie zatknięte biało-czerwone symbole świętowania. Świętowania czego?
Bo my, Polacy, to ciągle jakieś wojny, powstania i inne tragedie obchodzimy.
Taaa… Takie np. zwycięstwo nad bolszewią (15 sierpnia) – rzeczywiście, tragedia. Albo uchwalenie nowych praw w imię równości obywatelskiej (3 maja) – dramat po prostu. No i dorzucić trzeba ów smutny listopadowy dzień, kiedy to nasza ojczyzna odzyskała wolność po 123 latach zniewolenia – jakże z tego się cieszyć…?
Faktycznie, pogoda raczej nie sprzyja piknikom ani grillowaniu. Pomnikowe akademie szkolne ku czci, msze święte, napuszone uroczystości państwowe z wieńcami – nie dziwmy się, że dęta formuła nie sprzyja budzeniu się spontanicznej atmosfery radości. Miny oficjalne, poważne, grobowe. Przemówienia, poczty sztandarowe, dyskretne ziewanie. A gdyby tak uatrakcyjnić sposób świętowania, by 11 listopada stał się spoiwem narodowej i lokalnej społeczności? Byśmy poczuli się dumni z naszej historii i z tego, że jesteśmy Polakami? Współczesny patriotyzm przecież nie przejawia się przelewaniem krwi za ojczyznę, ale cierpliwym i wytrwałym stawianiem kroków zmierzających ku polepszeniu życia tu i teraz.
Cieszę się, że z roku na rok przybywa coraz więcej ciekawych imprez okołoświątecznych. Odbywają się koncerty, przemarsze paradne, wernisaże, wystawy sprzętu wojskowego, inscenizacje historyczne, pokazy sztucznych ogni – tylko że więcej ich w majowe, ciepłe dni. Bardzo spodobał mi się pomysł wspólnego śpiewania pieśni patriotycznych – śpiewać lubimy, pieśni znamy (przynajmniej pierwszą zwrotkę i refren, ale od czego są ściągawki?) a młodzież i dzieci „niechcący” przesiąka patriotyzmem bez nudnego moralizowania przynoszącego zwykle odwrotny skutek. Czemu nie mielibyśmy przenieść tego pomysłu na listopadowe święto? Lubimy parady, kiermasze, występy ulicznych performerów. I nie mam tu na myśli "atrakcji" zafundowanych ostatnio społeczeństwu w Warszawie, bez wnikania w winny - niewinny.
Wieczorem zaś zaprośmy do siebie przyjaciół – przecież jest święto.
Świętujmy. Nie zapominajmy.