SKARB 12
Moderator: Tomasz Kowalczyk
*
Wieczorem szczur Wasyl siedział na progu werandy i gapił się w niebo, po którym przelatywały gwiezdne iskry, by zgasnąć tuż nad ziemią.
- Ciągle coś się tu sypie. Płatki, liście, tynk, albo gwiazdy. A czemu? Nikt nie wie. Taki klimat…Coś się sypie albo przemyka – mruczał patrząc na przednocne cienie buszujące w chaszczach, aż w końcu wydawało mu się, że cały ogród ma na sobie coś w rodzaju maski okrywającej jakąś tajemnicę.
- Nu i tylko to wiadome, że to nie gronostaj, niestety – westchnął w końcu, otrzepał ogon z piasku i wlazł do domu.
- Wiesz, że w zegarze wiszą poczwarki motyli czekając na wiosnę? – spytała go napotkana Felicja ślęcząca od rana nad książką. – Tu pisze, że zawsze tak się działo – dodała wskazując nosem jedno ze zdań.
- Znaczy sie piszą znowuż o tym co wiadome, a o tym co zakryte dali nic ni ma, a? – odburknął szczur oratorsko i poszedł zaparzyć sobie ziółka na sen, a mysz zastanawiała się dobrą chwilę o co właściwie mu chodziło.
Na dworze robiło się mroczno i wietrznie. Za oknami zaczął hulać listopad, „dąć w zaułki jak w flet...” Tkwiąca przed gankiem od niepamiętnych czasów resztka gazowej latarni, a teraz właściwie jedynie kawał sterczącego zakrzywionego pręta, zaczęła zgrzytliwie piszczeć, aż ciarki przebiegały po plecach.
- Będę dziś w tobie spała, bo to korzystne dla nas obu – zdecydowała Felicja moszcząc się między kartami księgi. – Nie uwierzę, że przestał cię szukać ten szurnięty wymachiwacz pistoletami…- szepnęła zasypiając.
*
Zbudził ją chłód gwałtownego odkrycia, co było dziełem zwinnej włochatej rączki, która chwytem za ogon wyciągnęła mysz spomiędzy ciepłych kartek księgi. I nim stało się cokolwiek więcej uniesiona w górę Felicja rozpiszczała się tak przejmująco, że dom nagle ożył, zapełniając się światłami i zbliżającym się tupotem.
- Wredna spryciara! – warknął jakiś głos obok i dyndająca mysz znalazła się tuż przed zamaskowanym pyszczkiem zwierzaka o złych oczkach.
– I po co się drze, po co? Co jej to da? Cicho, bo świeczką przypalę! – syczał wściekle pyszczek, zaś druga ręka stwora podniosła w górę płonący ogarek świeczki, co nie tylko nie uciszyło Felicji, a wręcz przeciwnie wzmocniło jej zawodzenia dodatkowym przeraźliwym: „ojojooojo joj!”.
Tymczasem w bezpiecznej odległości milczącym kręgiem otoczył ich już rój domowników. Co widząc zamaskowany przybysz odrzucił ją, jak się wydawało, ze wstrętem; wytarł palce o futerko i stanął w dość lekceważącej pozie patrząc na tłumek drobiazgu z dostrzegalną pogardą.
- Nu i mamy „gościa”. – z naciskiem na ostatni wyraz odezwał się Wasyl.
- Dobry wieczorek – skłonił się tenże z galanterią.
- Nie po to ja pił melisę na noc, żebyś ty mnie gadzie jeden sen mój zakłócał! Coś ty za jeden jest?
- Ot, taki tam… jeden - skrzywił się w wymuszonym uśmiechu zamaskowany gość.
- Bez pistolecików dzisiaj?
- To tylko atrapy - roześmiał się nieszczerze przybysz. - Nie ma potrzeby was dzisiaj nimi straszyć. Wezmę tylko to, co wam zbędne, a mnie potrzebne i już znikam.
Co mówiąc sięgnął po księgę i wsadził ją sobie pod pachę.
- Akurat! – warknął szczur i obnażył zęby.
- A jakżeż to potraficie mi państwo przeszkodzić? – udał zainteresowanie przybysz wyraźnie rozbawiony sytuacją.
- Nu…to się okaże w zwarciu.
- Ach; no a jak zwarcia nie będzie? - osobnik parsknął śmiechem, który zgasł razem z płomieniem jego świecy, gdy nagle wiatr z rozmachem rozwarł drzwi, a do środka wpadł Łapi ze zjeżoną, pełną rzepów sierścią i pianą na pysku po szaleńczej gonitwie.
- Hoffff! – szczeknął.
- Taaak…To niewątpliwie zmienia postać rzeczy - po chwili napiętej ciszy powiedział gość odkładając księgę. - Przejdźmy więc do wyjaśnień.
- Otóż to! - skwapliwie zgodził się Bożydar.
- Szop Pracz, do państwa usług - przedstawił się przybysz, kłaniając się szarmancko.
- I wszystko jasne! - z ulgą wykrzyknął skrzat.
- Komu jasne temu jasne, dla mnie dali ciemne. Może i ciemniejsze niż wcześniej. Jak się zdaje gorsza ta gadzina niźli gronostaj - powiedział szczur, a cała reszta zebranych przytaknęła mu pomrukami i kiwnięciami głów.
- No więc, z tego co wiem - Szop Pracz, Procyon lotor, jest ssakiem drapieżnym, przedstawicielem rodziny Szopowatych; ma dł. ciała 40–65 cm, ogona 20–40 cm, masę nawet do 28 kg; ubarwienie od szarego do brązowego, z czarnymi pręgami biegnącymi od oczu na policzki, co przypomina maskę jak widać…Pożywienie przed zjedzeniem płucze w wodzie. Pochodzi z Ameryki Północnej…- Bożydar przymknąwszy oczy mówił tak jakby czytał.
- Czyścioszek…- pisnął ktoś z przekąsem.
- Ta nawet jeśli się to i zgadza, to co nam to wyjaśnia? – spytał szczur.
- A między innymi to chociażby, że chciałbym wiedzieć co ja tutaj między wami robię. - rzekł melancholijnie przybysz.
- Ty?! Noż rozum paruje i uszami bulki wypuszcza…Toż to my chcieliby wiedzieć drapichruście, po co ty tutaj chyłkiem przylazłeś!
- Napadłeś na dom! Wszyscy to mogą potwierdzić, a ty tego nie wiesz?
- Nie bądźmy tacy dosłowni. Chodzi mi o to, co szopy robią w tej okolicy…
- Jest was więcej?! - ze zgrozą wtrąciła mysz.
- Niech to pozostanie moją słodką tajemnicą - niechętnie odpowiedział szop, mierząc ją nieżyczliwym wzrokiem, poczym zwrócił się do wszystkich: - Moja rodzina pojawiła się tu niespodziewanie sporo lat temu, nie wiadomo skąd i nie wiadomo po co…
- Jasne, że po to aby nam dokuczyć! - wypaliła Felicja.
- …a ja od lat próbuję to wyjaśnić.
- I to ma jakiś związek z księgą? – ktoś zapytał.
- Owszem, bo łudzę się, że jest w niej choćby wzmianka o naszym pojawieniu się tutaj. - westchnął szop - W końcu musiano gdzieś odnotować tak doniosłe wydarzenie…Dlatego jej szukałem.
- A nie lepiej było opowiedzieć nam o tym zamiast rozbijać ściany? Grozić strzelaniną i innymi dokuczliwościami?
- Hmm…Są różne metody poszukiwań. Ja mam swoją własną, taką a nie inną. - z nonszalancją odpowiedział szop na skrzacią sugestię.
- Ha! – zgrzytnął szczur.
- Kto mi zwróci ogon? – spytała łzawo jaszczurka Zuzia.
- A mnie godność? - sapnął gołąb.
- Nam wszystkim spokój?
- Ot, zwykłe wypadki przy pracy; zdarzyły się i trudno. Już dawno zauważono, że słuszny cel uświęca środki, a cel był tu niewątpliwie słuszny. - nonszalancko odparował zarzuty szop.
- Nie mam ochoty dalej zarywać nocy przez tego błazna. Nie spieszy mnie się do dalszych jego mądrości. Jutro znajdzie sie czas na nie. Na dzisiaj starczy! Wracam do łóżka - oświadczył szczur i polecił Łapiemu na odchodnym : - Pilnuj ty go piesku i nie dopuszczaj do książki.
- Hof! - przytaknął Łapi.
- Noc jest do spania - zgodził się skrzat.
- A pewnie - mruknął Wasyl i wszyscy zaczęli się rozchodzić.
- Kiedy ja chcę dzisiaj ją oglądnąć! Dzisiaj rozumiecie?! - zawołał zwierzak dotykając księgi.
- A idźże ty sobie uszy wymyj Rinaldini! Jutro zobaczymy czy zobaczysz. Dotarło słodziaku? - prychnęła mysz, po szoku powracając już do swego zwykłego stanu.
Szop odwrócił się do niej wściekle i już miał coś paskudnego powiedzieć, ale napotkał wzrok Łapiego i zrezygnował, a niewypowiedziane słowa zamieniły mu się w gardle w niewyraźny gulgot.
Bożydar uśmiechnął się wtedy i przepraszająco rozłożył ręce, a potem poczłapał do swojej norki, nie oglądając się za siebie, zaś Felicja śmignęła za warującego psa i stąd obserwowała przybysza aż do świtu.
Trzeba powiedzieć, że ten zachowywał się wyjątkowo przyzwoicie, bo ilekroć wykonywał jakikolwiek ruch wywoływał tym ostrzegawcze warknięcia Łapiego.
*
O świcie szop ziewnął, chrząknął i w przyjacielskim tonie zwrócił się do Felicji, która wylazła z cienia:
- Jak ty przywlokłaś tu tę makulaturę, co? Musi ważyć więcej niż się wydaje na oko.
- Nie twoja sprawa - odburknęła ta gniewnie - Może pomógł mi tabun pasikoników, albo stado pajęczych burłaków. Nie twoja sprawa!
- Rzeczywiście to bez znaczenia - przystał przybysz - Ale za to duże znaczenie ma to, co znajduje się w tym szpargale. Sporo już z tego przeczytałaś?
- Nie gadam ze zbójami, którzy napadają na nikomu nie wadzących mieszkańców - buńczucznie odpowiedziała Felicja.
- Skąd wiesz, że to ja? Może ja tylko chciałem zagłębić się w lekturę tego niezwykłego dzieła, a napadał całkiem ktoś inny, co?
- Kto niby?
- Może wędrowny lis na przykład.
- Masz mnie za zupełną idiotkę? - napuszyła się myszka.
- Nie za zupełną.
- Aha. No tośmy sobie porozmawiali - nachmurzyła się jeszcze bardziej i zaczęła szeptać w ucho Łapiego słowa, w miarę słuchania których zaczął odsłaniać zęby w upiornym uśmieszku.
- Zaraz, zaraz! Jedną chwileczkę! - zawołał niespokojnie szop i mysz małym: „Waruj!” zgasiła psi uśmieszek.
- Nno, o co chodzi? - spytała niechętnie.
- Ciekaw jestem, czy już odnalazłaś ten dzień, na który powoływał się autor gołębiego listu?
- Owa! A ty skąd o nim wiesz, jeśli to nie ty obrabowałeś gołębia?
- Czy aby nie ważniejszym jest to, co zapisano pod wiadomą datą?
- Może i tak, ale ja…
Tu mysz zająknęła się, bo zdała sobie nagle sprawę, że nie pamięta nie tylko jaka to była data, ale również i tego co stało się z samym listem, o którym nikt od dawna nie wspominał.
- Przyjdą inni i zdecydują. To sprawa tandemu: gołąb - Bożydar, nie nasza - wybrnęła z opresji.
- Ptaszka i tego mądralińskiego krasnala?
- To nie krasnal tylko skrzat! - zaperzyła się ponownie mysz.
- Już dobrze, dobrze - uspokajał ją szop. - Co mi tam, niech sobie będzie skrzatem. Możliwe, że skrzaty także są smaczne…- oblizał się, a pies warknął; dodał więc szybko - Oczywiście żartuję! Taaak, a mówiąc serio - myślę, że nie ma co czekać na pozostałych, tylko samemu zgłębić tę kwestię, bo to co dla dwojga duże, dla wielu może się okazać malusie; jeśli oczywiście rozumiesz o czym mówię.
- Och ty! Oczywiście, że rozumiem! Chcesz nas najbezczelniej okraść.
- Po co zaraz wytaczać armaty i używać wielkich słów? Najlepiej zrobimy, rezolutna panienko, kiedy wpierw pochylimy się nad tekstem, a potem zdecydujemy; nie zaś odwrotnie.
Rzecz w tym, że ty masz wpływ na psiunię, a ja może wiem gdzie szukać, tego co chcemy znaleźć... No więc? – spytał, jak mu się wydawało, retorycznie i ruszył w kierunku księgi.
- A w życiu! - wściekłym falsetem wyrzuciła z siebie Felicja, a Łapi z radosnym skowytem sprężył się do skoku.
- Leżeć! - zawołała stanowczo.
Pies oklapł gwałtownie, jak przecięty balonik, ale szop zdążył już przypaść do podłogi wzniecając obłok kurzu, co widząc mysz wybuchnęła kaskadowym śmiechem.- Bohater! – prychnęła na koniec.
- Co się tu dzieje? - spytał zaspany skrzat wychylając się z dziury w salonowej listwie.
- A mieliśmy tu nieco porannej gimnastyki - odrzekła mysz.
- Terrorystka - stęknął szop. - Łaskawca też pewnie pełen szlachetności i nie będzie wchodził w żadne układy ze zbrodniarzem? - dodał urągliwie.
- Nie wiem o co tu chodzi, ale zapraszam wszystkich na śniadanie przygotowane na werandzie - powiedział Bożydar - Więźnia również - uzupełnił widząc konsternację szopa. -Nie zapomnieliśmy nawet o misce ze świeżą wodą. – dodał pogodnie.
- Skoro tak, to nie wypada odmówić. Prowadź pan.
- Ech nie ma to jak skrzacia rycerskość… - z dezaprobatą sarknęła Felicja. - Łapi zostajesz tu przy papierach! - rozkazała i podyrdała za nimi.
Wieczorem szczur Wasyl siedział na progu werandy i gapił się w niebo, po którym przelatywały gwiezdne iskry, by zgasnąć tuż nad ziemią.
- Ciągle coś się tu sypie. Płatki, liście, tynk, albo gwiazdy. A czemu? Nikt nie wie. Taki klimat…Coś się sypie albo przemyka – mruczał patrząc na przednocne cienie buszujące w chaszczach, aż w końcu wydawało mu się, że cały ogród ma na sobie coś w rodzaju maski okrywającej jakąś tajemnicę.
- Nu i tylko to wiadome, że to nie gronostaj, niestety – westchnął w końcu, otrzepał ogon z piasku i wlazł do domu.
- Wiesz, że w zegarze wiszą poczwarki motyli czekając na wiosnę? – spytała go napotkana Felicja ślęcząca od rana nad książką. – Tu pisze, że zawsze tak się działo – dodała wskazując nosem jedno ze zdań.
- Znaczy sie piszą znowuż o tym co wiadome, a o tym co zakryte dali nic ni ma, a? – odburknął szczur oratorsko i poszedł zaparzyć sobie ziółka na sen, a mysz zastanawiała się dobrą chwilę o co właściwie mu chodziło.
Na dworze robiło się mroczno i wietrznie. Za oknami zaczął hulać listopad, „dąć w zaułki jak w flet...” Tkwiąca przed gankiem od niepamiętnych czasów resztka gazowej latarni, a teraz właściwie jedynie kawał sterczącego zakrzywionego pręta, zaczęła zgrzytliwie piszczeć, aż ciarki przebiegały po plecach.
- Będę dziś w tobie spała, bo to korzystne dla nas obu – zdecydowała Felicja moszcząc się między kartami księgi. – Nie uwierzę, że przestał cię szukać ten szurnięty wymachiwacz pistoletami…- szepnęła zasypiając.
*
Zbudził ją chłód gwałtownego odkrycia, co było dziełem zwinnej włochatej rączki, która chwytem za ogon wyciągnęła mysz spomiędzy ciepłych kartek księgi. I nim stało się cokolwiek więcej uniesiona w górę Felicja rozpiszczała się tak przejmująco, że dom nagle ożył, zapełniając się światłami i zbliżającym się tupotem.
- Wredna spryciara! – warknął jakiś głos obok i dyndająca mysz znalazła się tuż przed zamaskowanym pyszczkiem zwierzaka o złych oczkach.
– I po co się drze, po co? Co jej to da? Cicho, bo świeczką przypalę! – syczał wściekle pyszczek, zaś druga ręka stwora podniosła w górę płonący ogarek świeczki, co nie tylko nie uciszyło Felicji, a wręcz przeciwnie wzmocniło jej zawodzenia dodatkowym przeraźliwym: „ojojooojo joj!”.
Tymczasem w bezpiecznej odległości milczącym kręgiem otoczył ich już rój domowników. Co widząc zamaskowany przybysz odrzucił ją, jak się wydawało, ze wstrętem; wytarł palce o futerko i stanął w dość lekceważącej pozie patrząc na tłumek drobiazgu z dostrzegalną pogardą.
- Nu i mamy „gościa”. – z naciskiem na ostatni wyraz odezwał się Wasyl.
- Dobry wieczorek – skłonił się tenże z galanterią.
- Nie po to ja pił melisę na noc, żebyś ty mnie gadzie jeden sen mój zakłócał! Coś ty za jeden jest?
- Ot, taki tam… jeden - skrzywił się w wymuszonym uśmiechu zamaskowany gość.
- Bez pistolecików dzisiaj?
- To tylko atrapy - roześmiał się nieszczerze przybysz. - Nie ma potrzeby was dzisiaj nimi straszyć. Wezmę tylko to, co wam zbędne, a mnie potrzebne i już znikam.
Co mówiąc sięgnął po księgę i wsadził ją sobie pod pachę.
- Akurat! – warknął szczur i obnażył zęby.
- A jakżeż to potraficie mi państwo przeszkodzić? – udał zainteresowanie przybysz wyraźnie rozbawiony sytuacją.
- Nu…to się okaże w zwarciu.
- Ach; no a jak zwarcia nie będzie? - osobnik parsknął śmiechem, który zgasł razem z płomieniem jego świecy, gdy nagle wiatr z rozmachem rozwarł drzwi, a do środka wpadł Łapi ze zjeżoną, pełną rzepów sierścią i pianą na pysku po szaleńczej gonitwie.
- Hoffff! – szczeknął.
- Taaak…To niewątpliwie zmienia postać rzeczy - po chwili napiętej ciszy powiedział gość odkładając księgę. - Przejdźmy więc do wyjaśnień.
- Otóż to! - skwapliwie zgodził się Bożydar.
- Szop Pracz, do państwa usług - przedstawił się przybysz, kłaniając się szarmancko.
- I wszystko jasne! - z ulgą wykrzyknął skrzat.
- Komu jasne temu jasne, dla mnie dali ciemne. Może i ciemniejsze niż wcześniej. Jak się zdaje gorsza ta gadzina niźli gronostaj - powiedział szczur, a cała reszta zebranych przytaknęła mu pomrukami i kiwnięciami głów.
- No więc, z tego co wiem - Szop Pracz, Procyon lotor, jest ssakiem drapieżnym, przedstawicielem rodziny Szopowatych; ma dł. ciała 40–65 cm, ogona 20–40 cm, masę nawet do 28 kg; ubarwienie od szarego do brązowego, z czarnymi pręgami biegnącymi od oczu na policzki, co przypomina maskę jak widać…Pożywienie przed zjedzeniem płucze w wodzie. Pochodzi z Ameryki Północnej…- Bożydar przymknąwszy oczy mówił tak jakby czytał.
- Czyścioszek…- pisnął ktoś z przekąsem.
- Ta nawet jeśli się to i zgadza, to co nam to wyjaśnia? – spytał szczur.
- A między innymi to chociażby, że chciałbym wiedzieć co ja tutaj między wami robię. - rzekł melancholijnie przybysz.
- Ty?! Noż rozum paruje i uszami bulki wypuszcza…Toż to my chcieliby wiedzieć drapichruście, po co ty tutaj chyłkiem przylazłeś!
- Napadłeś na dom! Wszyscy to mogą potwierdzić, a ty tego nie wiesz?
- Nie bądźmy tacy dosłowni. Chodzi mi o to, co szopy robią w tej okolicy…
- Jest was więcej?! - ze zgrozą wtrąciła mysz.
- Niech to pozostanie moją słodką tajemnicą - niechętnie odpowiedział szop, mierząc ją nieżyczliwym wzrokiem, poczym zwrócił się do wszystkich: - Moja rodzina pojawiła się tu niespodziewanie sporo lat temu, nie wiadomo skąd i nie wiadomo po co…
- Jasne, że po to aby nam dokuczyć! - wypaliła Felicja.
- …a ja od lat próbuję to wyjaśnić.
- I to ma jakiś związek z księgą? – ktoś zapytał.
- Owszem, bo łudzę się, że jest w niej choćby wzmianka o naszym pojawieniu się tutaj. - westchnął szop - W końcu musiano gdzieś odnotować tak doniosłe wydarzenie…Dlatego jej szukałem.
- A nie lepiej było opowiedzieć nam o tym zamiast rozbijać ściany? Grozić strzelaniną i innymi dokuczliwościami?
- Hmm…Są różne metody poszukiwań. Ja mam swoją własną, taką a nie inną. - z nonszalancją odpowiedział szop na skrzacią sugestię.
- Ha! – zgrzytnął szczur.
- Kto mi zwróci ogon? – spytała łzawo jaszczurka Zuzia.
- A mnie godność? - sapnął gołąb.
- Nam wszystkim spokój?
- Ot, zwykłe wypadki przy pracy; zdarzyły się i trudno. Już dawno zauważono, że słuszny cel uświęca środki, a cel był tu niewątpliwie słuszny. - nonszalancko odparował zarzuty szop.
- Nie mam ochoty dalej zarywać nocy przez tego błazna. Nie spieszy mnie się do dalszych jego mądrości. Jutro znajdzie sie czas na nie. Na dzisiaj starczy! Wracam do łóżka - oświadczył szczur i polecił Łapiemu na odchodnym : - Pilnuj ty go piesku i nie dopuszczaj do książki.
- Hof! - przytaknął Łapi.
- Noc jest do spania - zgodził się skrzat.
- A pewnie - mruknął Wasyl i wszyscy zaczęli się rozchodzić.
- Kiedy ja chcę dzisiaj ją oglądnąć! Dzisiaj rozumiecie?! - zawołał zwierzak dotykając księgi.
- A idźże ty sobie uszy wymyj Rinaldini! Jutro zobaczymy czy zobaczysz. Dotarło słodziaku? - prychnęła mysz, po szoku powracając już do swego zwykłego stanu.
Szop odwrócił się do niej wściekle i już miał coś paskudnego powiedzieć, ale napotkał wzrok Łapiego i zrezygnował, a niewypowiedziane słowa zamieniły mu się w gardle w niewyraźny gulgot.
Bożydar uśmiechnął się wtedy i przepraszająco rozłożył ręce, a potem poczłapał do swojej norki, nie oglądając się za siebie, zaś Felicja śmignęła za warującego psa i stąd obserwowała przybysza aż do świtu.
Trzeba powiedzieć, że ten zachowywał się wyjątkowo przyzwoicie, bo ilekroć wykonywał jakikolwiek ruch wywoływał tym ostrzegawcze warknięcia Łapiego.
*
O świcie szop ziewnął, chrząknął i w przyjacielskim tonie zwrócił się do Felicji, która wylazła z cienia:
- Jak ty przywlokłaś tu tę makulaturę, co? Musi ważyć więcej niż się wydaje na oko.
- Nie twoja sprawa - odburknęła ta gniewnie - Może pomógł mi tabun pasikoników, albo stado pajęczych burłaków. Nie twoja sprawa!
- Rzeczywiście to bez znaczenia - przystał przybysz - Ale za to duże znaczenie ma to, co znajduje się w tym szpargale. Sporo już z tego przeczytałaś?
- Nie gadam ze zbójami, którzy napadają na nikomu nie wadzących mieszkańców - buńczucznie odpowiedziała Felicja.
- Skąd wiesz, że to ja? Może ja tylko chciałem zagłębić się w lekturę tego niezwykłego dzieła, a napadał całkiem ktoś inny, co?
- Kto niby?
- Może wędrowny lis na przykład.
- Masz mnie za zupełną idiotkę? - napuszyła się myszka.
- Nie za zupełną.
- Aha. No tośmy sobie porozmawiali - nachmurzyła się jeszcze bardziej i zaczęła szeptać w ucho Łapiego słowa, w miarę słuchania których zaczął odsłaniać zęby w upiornym uśmieszku.
- Zaraz, zaraz! Jedną chwileczkę! - zawołał niespokojnie szop i mysz małym: „Waruj!” zgasiła psi uśmieszek.
- Nno, o co chodzi? - spytała niechętnie.
- Ciekaw jestem, czy już odnalazłaś ten dzień, na który powoływał się autor gołębiego listu?
- Owa! A ty skąd o nim wiesz, jeśli to nie ty obrabowałeś gołębia?
- Czy aby nie ważniejszym jest to, co zapisano pod wiadomą datą?
- Może i tak, ale ja…
Tu mysz zająknęła się, bo zdała sobie nagle sprawę, że nie pamięta nie tylko jaka to była data, ale również i tego co stało się z samym listem, o którym nikt od dawna nie wspominał.
- Przyjdą inni i zdecydują. To sprawa tandemu: gołąb - Bożydar, nie nasza - wybrnęła z opresji.
- Ptaszka i tego mądralińskiego krasnala?
- To nie krasnal tylko skrzat! - zaperzyła się ponownie mysz.
- Już dobrze, dobrze - uspokajał ją szop. - Co mi tam, niech sobie będzie skrzatem. Możliwe, że skrzaty także są smaczne…- oblizał się, a pies warknął; dodał więc szybko - Oczywiście żartuję! Taaak, a mówiąc serio - myślę, że nie ma co czekać na pozostałych, tylko samemu zgłębić tę kwestię, bo to co dla dwojga duże, dla wielu może się okazać malusie; jeśli oczywiście rozumiesz o czym mówię.
- Och ty! Oczywiście, że rozumiem! Chcesz nas najbezczelniej okraść.
- Po co zaraz wytaczać armaty i używać wielkich słów? Najlepiej zrobimy, rezolutna panienko, kiedy wpierw pochylimy się nad tekstem, a potem zdecydujemy; nie zaś odwrotnie.
Rzecz w tym, że ty masz wpływ na psiunię, a ja może wiem gdzie szukać, tego co chcemy znaleźć... No więc? – spytał, jak mu się wydawało, retorycznie i ruszył w kierunku księgi.
- A w życiu! - wściekłym falsetem wyrzuciła z siebie Felicja, a Łapi z radosnym skowytem sprężył się do skoku.
- Leżeć! - zawołała stanowczo.
Pies oklapł gwałtownie, jak przecięty balonik, ale szop zdążył już przypaść do podłogi wzniecając obłok kurzu, co widząc mysz wybuchnęła kaskadowym śmiechem.- Bohater! – prychnęła na koniec.
- Co się tu dzieje? - spytał zaspany skrzat wychylając się z dziury w salonowej listwie.
- A mieliśmy tu nieco porannej gimnastyki - odrzekła mysz.
- Terrorystka - stęknął szop. - Łaskawca też pewnie pełen szlachetności i nie będzie wchodził w żadne układy ze zbrodniarzem? - dodał urągliwie.
- Nie wiem o co tu chodzi, ale zapraszam wszystkich na śniadanie przygotowane na werandzie - powiedział Bożydar - Więźnia również - uzupełnił widząc konsternację szopa. -Nie zapomnieliśmy nawet o misce ze świeżą wodą. – dodał pogodnie.
- Skoro tak, to nie wypada odmówić. Prowadź pan.
- Ech nie ma to jak skrzacia rycerskość… - z dezaprobatą sarknęła Felicja. - Łapi zostajesz tu przy papierach! - rozkazała i podyrdała za nimi.