B A Ś Ń P O D R Ó Ż N A czyli tam i z powrotem / 12 /
Moderator: Tomasz Kowalczyk
*
Rozdział dziesiąty
o względnej wartości niektórych pytań.
Samotrzeć, to jest : krasnoludek z kosturem w prawej dłoni i kwietnym badylkiem w lewej, wdrapywali się na wzniesienie zakończone wykrzyknikiem krzyża upamiętniającego zatrzymanie cholery grasującej niegdyś w tej okolicy. Bóg powiedział tu „stop” jej bezkarności, a wówczas rozwiała się jak zła baśń, która znika wraz z przebudzeniem. O tym, że jednak nią nie była świadczyły trawiaste kopczyki rozrzucone po całej dolinie, skryte teraz w wysokiej trawie i starodrzewiu, wywołującym bardziej letniskowe skojarzenia niż cmentarny smętek.
Szałaputek przechodził mimo tego całkowicie pogrążony w swoich zadumaniach :
„Co jest, a czego nie ma? Co ważniejsze? To czego się nie widzi, czy też to, co się widzi? To są dwa wykluczające się, czy uzupełniające światy? – rozważał Szałaputek idąc i ścinając kijem kłosy traw – W każdym z tych światów można się zagubić. Można też w któryś przestać wierzyć, a przecież istnieją obydwa. Jeden można badać zmysłami, które przy drugim zawodzą, choć czuje się go jak wiatr na twarzy podczas wędrówki… Można się też pogubić między nimi i przestać je rozróżniać, albo tak do któregoś przywyknąć, że przestanie się go zauważać…Czasem jednak zmienia się perspektywa widzenia, tak jak mnie teraz, gdy bardziej dostrzegam ten, który jest mniej widoczny, a rozmywa mi się w nierealność ten, w którym żyję od urodzenia; i nie wiem dlaczego tak się dzieje ( tu kwiat ziewnął, a potem niezrozumiale zaszeleścił ). - A może ja jestem chory? ” – zastanowił się nagle krasnal.
- Ma taki panaceum dosłownie w zasięgu reki, a nie chce się wyleczyć! – zaburczała paproć i nieoczekiwanie spytała : Jakie byłoby twoje królestwo - gdyby było?. Pytam całkiem teoretycznie oczywiście. Przecież nie zaszkodzi pomarzyć…- rozjarzyła się w nieszczerym uśmiechu.
Krasnal zatrzymał się i czubkiem buta zaczął rozgarniać piasek drogi.
- Miałbym wyspę – powiedział w zadumie – Własną i wyjątkową. - Na jej południu panowałyby nieustannie wakacje, pachnące ziołami nagrzanymi upałem : lebiodką i miętą… Wśród talerzyków liści paliłyby się kwiaty nasturcji, a wieczory byłyby duszne od waniliowego zapachu maciejki. W przydomowym stawie z wyspą pośrodku pluskałaby chłodna dobra woda, a brzeg porastałaby aksamitna trawa…
Na północy trwałby nieprzerwanie wigilijny wieczór ze wszystkimi swoimi czarami : padającym śniegiem, płomieniem kominka i zastawionym smakowicie stołem, przy którym wszyscy, których kochałem i kocham dzieliliby się ze mną chlebem serdecznego słowa – westchnął.
Na zachodzie z kolei szeleściłaby jesień, wczesnopaździernikowa, a może środkowowrześniowa. Byłyby tam pożółkłe już trawy, które gwarzą na wietrze, miodny zapach ogrodowego podagrycznika i spadłe jabłka, które trzeba obcierać z pajęczyn. Złotooki gromadnie zaglądałyby do okien wypatrując dla siebie miejsca odpowiedniego na chłody. Mógłbym codziennie spotykać tam swoje sentymenty, gromadzić jesienne zachwyty i rozkoszować się zapachami.
Kiedy jednak mowa o nich, to najwięcej by ich jednak było we wschodniej części wyspy, w krainie wiecznej wiosny. Panowałby tam maj spleciony z czerwcem w jedną zachwycającą opowieść, w której pogoda, co zauważa nawet szczur, jest jak muzyka, czółenka kosów przeczesują ogrody, a świat ma cynamonowy zapach fiołków…
- Dom stałby w środku. – dodał i zamilkł uśmiechając się do swoich myśli.
- Piękne! Piękne! Zażądaj a otrzymasz – zanęcił słodko a niecierpliwie kwiat – No co? Czemuż by nie?- spytał.
- Jesteś kłopotliwy jak sierpniowa mucha, która przeszkadza w poobiedniej drzemce. – mruknął z obrzydzeniem skrzat – Wpierw podsuwasz mi „ Zbiór durnot podręcznych” zamiast potrzebnej wiedzy, a teraz wpuszczasz mnie w maliny wyobraźni, by na mojej słabości wprowadzić swój pierwotny zamysł. Oj nieładnie, nieładnie…
- Jesteś przewrażliwiony i tyle. W życiu należy przekraczać ograniczenia, trzeba przejść tajemnicę własnego horyzontu – odparł patetycznie kwiat.
- Wiesz, moja babcia mawia : Najciemniej kiedy jaskrawo, najdalej kiedy blisko, najdłużej kiedy szybko, źle kiedy zbyt dobrze.
- Też mi nauka! – fuknął kwiat.
- I jeszcze to : Szczęśliwym jest ten, kto cieszy się tym, co posiada. Nieszczęsnym jest zawsze taki, któremu ciągle czegoś brakuje – uzupełnił krasnal.
- Jesteś niereformowalnym przypadkiem – zaszeleściła pogardliwie roślina.
- Owszem i zapamiętaj to sobie wreszcie. – roześmiał się Szałaputek ruszając w kierunku miasta, które w oddali pokazywało już swoje dachy.
*
„W miasteczku było więzienie, park i wariat Kolasiński”, a także apteka w pierwszym z domów, lekko pochylonym w kierunku miejskiej studni. Teraz właśnie Szałaputek niepewnie nacisnął klamkę jej drzwi.
- Idą! Idą! Idąą. Idąąą…- zadźwięczał przeraźliwie dzwonek umieszczony nad nimi.
- Cii..ci..Nie trzeba, nie trzeba. – uspokajał krasnal rozdygotaną gniewnie sygnaturkę.
Jednak na dźwięczny anons już z głębi mrocznego wnętrza wytoczył się szybko malutki łysawy staruszek ze zmarszczonym nosem pod uciskającymi go okularami.
- Czym mogę służyć? – zapytał przyjaźnie przez ten właśnie nos.
- Ja… mam prośbę…Bo wie pan, ja…nie wiem…To znaczy nie jestem pewny, chociaż raczej jestem…- zaplątał się Szałaputek w swoją niewiadomość jak święty Onufry w brodę.
- Aaa…To może sapiencji wsypać kawalerowi ? – zażartował dobrodusznie staruszek.
- Aa…co to takiego? – zdziwił się krasnal.
„Chodzi mu o rozum – odezwał się kwiatuszek – Sugeruje, że go nie masz, więc ci proponuje chłostę jako lekarstwo. Jasne?” Stary błazen – uzupełnił donośnie ustami krasnala.
- Jesteś brzuchomówcą? – zainteresował się aptekarz.
- Skądże. Ja mam tu…- zaczął Szałaputek wyjaśniać.
- Co mu się tłumaczysz?! Co tłumaczysz! Stary sklerotyk i tak nie pojmie. Sam jest matoł zakuty – wtrącił gromko kwiat.
- No wie kawaler, jak można… – obruszył się zdziwiony staruszek.
- Ależ ja nie …- próbował tłumaczyć krasnal, ale kwiat zakłócił mu to wyjaśnianie tubalnym pyszcznięciem:
- Skleroza i tyle! Alzheimer, parkinson, miażdżyca, czyli totalna sieczka, albo i nawet mierzwa!
- Oj, oj, przecież słyszałem. Nie tłumacz kawalerze niegrzeczności kłamstwem, bo to jeszcze większy nietakt. Ba! Gorzej nawet…- zasępił się starzec.
- Patrzcie go jaki prowincjonalny moralizator! Słuchaj no wredny pigularzu…zaczął dłuższą przemowę kwiat, ale nie udało mu się nawet zdania dokończyć, bo staruszek pochwycił Szałaputka za kołnierz i bez słowa z odrazą wyrzucił na ulicę, a potem hałaśliwie zaryglował drzwi.
- Tak! Tak! Tak! – dzwonek znad drzwi zatwierdził z werwą poczynania starca – TAK!
Co w uszach Szałaputka długo potem dźwięczało echem bolesnych wyrzutów sumienia.
- I pomyśleć, że chciałem tylko zapytać o to, czy dobrze idę… – zapłakał krasnal.
„Nie marz się! – naskoczył na niego kwiat – Tak trzeba z takimi! Ty będziesz królem, co mówię - JESTEŚ królem, jeśli tylko zechcesz oczywiście; a on co? Małomiasteczkowa dziadyga aptekarska. Czułeś jak jechało od niego myszami, trutkami i kocim moczem? No jak się można z czymś takim zadawać? Gdzież jemu do ciebie! Ty i on, ech, szkoda gadać! Czy przypuszczasz, że on potrafi odpowiedzieć na pytania wielkiego formatu? Potrafił, co?”
- Ty…!Ty jesteś…! - wrzasnął Szałaputek, ale że nie znalazł celnego słowa na określenie kwietnego chamstwa, zachłysnął się tylko śliną, co skutecznie przerwało zaczętą tyradę; więc jedynie zamachał gwałtownie rękami i zupełnie nie zważając na kwietne protesty, począł bardzo dokładnie otrzepywać z kurzu swój kubraczek. A potem usiłował strząsnąć kwiat z dłoni, ale nie udało mu się to nawet wtedy, gdy próbował zeskrobać go ostrym patykiem.
- Dobrze już dobrze… Mnie prawdziwie martwi twoje zdrowie… Pochorujesz się, a żadnego lekarstwa ci tu przecież nie sprzedadzą – mitygował go po swojemu kwiat, co jeszcze bardziej rozsierdziło krasnoludka.
- Niewdzięcznicy. Sami niewdzięcznicy… I chciej tu dobrze, chciej dobrze, to cię wynagrodzą próbą odrzucenia. A jakże… – burczała złośliwa roślina – Zresztą musiałem przecież jakoś odreagować… – powiedziała do siebie uspokajająco i zamknęła się wreszcie zwijając płatki, by starannie otulić nimi swoje świdrowate oko.
*
Tymczasem w księżycowym półmroku, tuż obok drogi toczyła się taka przypłotna rozmowa między niewiadomymi głosami na temat interesującej nas oboczności światów, tym razem z odmiennej perspektywy :
- Co jest jak ja widzę krasnoludka?
- Delirium jest.
- Kiedy jednego widzę?
- To poezja być może jest. Uniesienie takie tam.
- Natchnienie panowie, natchnienie.
- Tak jest. Tyle że nieduże.
- A czemu ono czerwone?
- Z krwi tej naszej serdecznie wylanej!
- Z przemęczenia najpewniej.
- Kolor niepoważny nocą.
- Wszystkie koty teraz jednakie.
- Kolorowe jarmarki muszą mieć kolor…, ot co!
- Czyli, że co?
- Że we dnie jest ważny, niewątpliwie.
- No to do dnia!
- Do dna!
- Dobrze mówi. Że aż się chce zaśpiewać.
- To ulżj sobie Mietuchna. Ulżyj.
- A bo ja wiem. Przyleci kto z kłonicą, albo i z pretensją. Zresztą krasnoludek już… fiuuu….
i nie ma. Nie ma…
- Kiedy tak, to się wstrzymaj, aż wróci.
- No to, żeby wrócił!
- Żeby!
- Cyk!
- Pyk!
- Bez krasnoludka też dobrze jest.
- A pewnie, że dobrze.
- Przy dobrym zawsze dobrze.
Czyż nieprawda panie bobrze ?
- Mietuchna, tyle się znamy, a nie wiedziałem żeś poeta.
- On też nie wiedział.
- To przez ten dzisiejszy księżyc, bo świeci po oczach.
- Przy takim księżycu różności się widzi.
- I odkrywa.
- I nie da się zakryć.
- No to pod te srebrzystą latarenkę! Unisono panowie.
- Pod latarenkę!
- Niech jej gwiazdka…
*
Wydaje nam się , że tam daleko w jakichś Zagórzach, Zarzeczach, Zalesiach, Zapolach wszystko jest prostsze, sprawiedliwsze, lepsze, bardziej zrozumiałe. Wędrujemy więc ku tym ziemiom z tęsknotą, by odnaleźć oczekujący nas diament, bez którego, jak nam się wydaje, nie sposób żyć…No i jesteśmy właśnie w takim jakimś Zabagniu czy Zamurku, no i co? No i nic z tych rzeczy, o których marzyliśmy… Trzeba nam więc iść dalej, jak czyni to Szałaputek zdążający za „siódmą górę, siódmą rzekę” po odpowiedź na zasadnicze „dlaczego?”, które go dręczy, tak jak pchła kota. Idzie z nadzieją choć w coraz bardziej uwierającym go towarzystwie, od którego nie wiadomo jak się odczepić. No bo jak się odczepia od baśni, w której się uczestniczy?
- Dlaczegóż to ja – zastanawia się jednocześnie na głos - nie jestem taki o jakim marzy babcia, ani taki jakim sam chciałbym być? Ciągle coś nie tak, ciągle jakoś tak…, że w końcu wychodzi zupełnie odwrotnie? Myślę nie tak, robię nie tak , że sam już nie wiem jak być powinno, albo nawet jak chciałbym żeby było…Jaki ja właściwie jestem ? Dlaczego jestem jakiś taki nijaki? Dlaczego ja…?
- Faaatum, faaatum, fatum…- rozwrzeszczała się rzekotka.
- Ssssss …Jakiśś takiśś…Sass…– sycząc przesypywał się piach na drodze.
- Ale przecież, jeśli odnajdę złoty klucz do rozumienia świata, to otworzę nim wtedy nie tylko najważniejsze drzwi do Wielkiej Wiedzy, ale również te malutkie boczne i wtedy pojmę także siebie. Gdzie go jednak szukać? Dokąd iść po ten skarb wymarzony? I czy on w ogóle jest? Bo już nie wiem…
- Sssssssssssskkarbb, ssssskarb …sssssssssss…– szeleściła droga pędząc w horyzont.
A może już go spotkałem, może przeszedłem obok niego, albo i odtrąciłem nawet tego nie wiedząc? Właściwie to nic nie wiem!...– zaszlochał krasnal w nagłym przypływie rozpaczy.
„Bałwan znów się bałwani” – mruknął do siebie kwiat , ale po ostatnich wydarzeniach nie odważył się jeszcze pospieszyć z którąś ze swoich dobrych rad.
- Dlaczego nie jestem taki jak inne szałaputki, którym nawet do głowy nie przyjdzie, by zadręczać się pytaniami jakie mnie osaczają? Inne są zadowolone, syte i wybuchają śmiechem z byle powodu…
Owszem znam takie, które zadają pytania, nawet roje pytań, długo potem brzęczących w głowie, ale dotyczą one zawsze spraw codziennych. Cen, pracy, pojazdów, przedmiotów, wad bliźnich i powszednich drobiazgów…Wszystko to zwykle już po chwili przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie i przemija bez śladu. Pytania rzadko odnoszą się do spraw ważnych, a już prawie nigdy do ostatecznych. Od tych wszyscy starają się uciekać, zbywając je półsłówkami, uśmieszkiem zażenowania, albo znaczącym chrząknięciem. Właściwie wszystkich wokół interesuje tylko to, bez czego w gruncie rzeczy mogą się obejść, a lekceważą to co dla nich najważniejsze…Nazywają to „praktycznością” i obnoszą się z nią, zupełnie nie dostrzegając nielogiczności swego rozumowania! I żeby chociaż wiedzieć czemu tak się dzieje? – westchnął ciężko krasnal.
- Sssss…- zaśpiewała znów droga rozmiatanym piachem.
- Kim jestem? Skąd i dokąd zmierzam? Dlaczego wszyscy to wiedzą, a ja nie wiem? – dręczył siebie krasnal w przypływie rozpaczy.
- Łodmieniec – prychnęło w rowie – Nic, ino łodmieniec. Nawet nie wie skąd wylazł…
„Stale tylko: „dlaczego i dlaczego?” Nie sposób już tego słuchać. – odezwał się w końcu zrzędliwie kwiat – Zachowujesz się całkiem jak trzyletni marudny szkrab… Porozmawiaj no sobie z wiosną, to się dowiesz i daj wreszcie wszystkim innym spokój.”
- Z wiosną? Co ty pleciesz! – westchnął krasnal z niesmakiem, zapominając już prawie o sprawionej mu przykrości.
„Nie wiesz tego? Wszak natchniony poeta mówił :
„Rozmawiam z drzewem :
- Po co rośniesz?
- Nie wiem. Spytaj wiosny.”- rozwinął swoją myśl kwiat.
- Poeci różności plotą…To bajarze, którzy dają zawiłe odpowiedzi na najprostsze pytania, więc są całkiem niepraktyczni. - nachmurzył się skrzat, więc nie podawaj mi ich jako mentorów. A w ogóle to nie powinienem się do ciebie odzywać!
- Rzeczywiście jest także następna zwrotka skutecznie zaciemniająca pierwszą :
„Rozmawiam z wiosną:
- Powiedz po co?
- A co ty byś począł
ze słońcem i rosą?”
- E tam – skrzywił się krasnal.
- Dobra umywam płatki - baw się w swoje dlaczegowanie, aż do zadręczenia. – westchnął z udanym współczuciem kwiat.
- A może my po prostu nie rozumiemy poetów? Może to oni właśnie mają klucz do wszystkich tajemnic świata? – zastanawiał się teraz krasnal. – Są jednak niepraktyczni, wobec czego nie potrafią wyrazić swoich przeczuć…
- Niepraktyczni? Kolejny mit! - sarknął kwiat – A wiesz, że obrączkowanie ptaków wymyślił bajkopisarz? Wierz mi, oni są praktyczni, tylko nie chcą się do tego przyznać.
- Poeci i naukowcy są prawie tacy sami, a gdzież jest miejsce dla mnie? – sapnął krasnal.
- Cze, Cze, Cze! – zatupała nad nimi wiewiórka, bo właśnie weszli w leśną przesiekę i kwiat umilkł swoim irytującym zwyczajem w połowie rozmowy, jednakże tym razem wcale to Szałaputka nie obeszło.
Rozdział dziesiąty
o względnej wartości niektórych pytań.
Samotrzeć, to jest : krasnoludek z kosturem w prawej dłoni i kwietnym badylkiem w lewej, wdrapywali się na wzniesienie zakończone wykrzyknikiem krzyża upamiętniającego zatrzymanie cholery grasującej niegdyś w tej okolicy. Bóg powiedział tu „stop” jej bezkarności, a wówczas rozwiała się jak zła baśń, która znika wraz z przebudzeniem. O tym, że jednak nią nie była świadczyły trawiaste kopczyki rozrzucone po całej dolinie, skryte teraz w wysokiej trawie i starodrzewiu, wywołującym bardziej letniskowe skojarzenia niż cmentarny smętek.
Szałaputek przechodził mimo tego całkowicie pogrążony w swoich zadumaniach :
„Co jest, a czego nie ma? Co ważniejsze? To czego się nie widzi, czy też to, co się widzi? To są dwa wykluczające się, czy uzupełniające światy? – rozważał Szałaputek idąc i ścinając kijem kłosy traw – W każdym z tych światów można się zagubić. Można też w któryś przestać wierzyć, a przecież istnieją obydwa. Jeden można badać zmysłami, które przy drugim zawodzą, choć czuje się go jak wiatr na twarzy podczas wędrówki… Można się też pogubić między nimi i przestać je rozróżniać, albo tak do któregoś przywyknąć, że przestanie się go zauważać…Czasem jednak zmienia się perspektywa widzenia, tak jak mnie teraz, gdy bardziej dostrzegam ten, który jest mniej widoczny, a rozmywa mi się w nierealność ten, w którym żyję od urodzenia; i nie wiem dlaczego tak się dzieje ( tu kwiat ziewnął, a potem niezrozumiale zaszeleścił ). - A może ja jestem chory? ” – zastanowił się nagle krasnal.
- Ma taki panaceum dosłownie w zasięgu reki, a nie chce się wyleczyć! – zaburczała paproć i nieoczekiwanie spytała : Jakie byłoby twoje królestwo - gdyby było?. Pytam całkiem teoretycznie oczywiście. Przecież nie zaszkodzi pomarzyć…- rozjarzyła się w nieszczerym uśmiechu.
Krasnal zatrzymał się i czubkiem buta zaczął rozgarniać piasek drogi.
- Miałbym wyspę – powiedział w zadumie – Własną i wyjątkową. - Na jej południu panowałyby nieustannie wakacje, pachnące ziołami nagrzanymi upałem : lebiodką i miętą… Wśród talerzyków liści paliłyby się kwiaty nasturcji, a wieczory byłyby duszne od waniliowego zapachu maciejki. W przydomowym stawie z wyspą pośrodku pluskałaby chłodna dobra woda, a brzeg porastałaby aksamitna trawa…
Na północy trwałby nieprzerwanie wigilijny wieczór ze wszystkimi swoimi czarami : padającym śniegiem, płomieniem kominka i zastawionym smakowicie stołem, przy którym wszyscy, których kochałem i kocham dzieliliby się ze mną chlebem serdecznego słowa – westchnął.
Na zachodzie z kolei szeleściłaby jesień, wczesnopaździernikowa, a może środkowowrześniowa. Byłyby tam pożółkłe już trawy, które gwarzą na wietrze, miodny zapach ogrodowego podagrycznika i spadłe jabłka, które trzeba obcierać z pajęczyn. Złotooki gromadnie zaglądałyby do okien wypatrując dla siebie miejsca odpowiedniego na chłody. Mógłbym codziennie spotykać tam swoje sentymenty, gromadzić jesienne zachwyty i rozkoszować się zapachami.
Kiedy jednak mowa o nich, to najwięcej by ich jednak było we wschodniej części wyspy, w krainie wiecznej wiosny. Panowałby tam maj spleciony z czerwcem w jedną zachwycającą opowieść, w której pogoda, co zauważa nawet szczur, jest jak muzyka, czółenka kosów przeczesują ogrody, a świat ma cynamonowy zapach fiołków…
- Dom stałby w środku. – dodał i zamilkł uśmiechając się do swoich myśli.
- Piękne! Piękne! Zażądaj a otrzymasz – zanęcił słodko a niecierpliwie kwiat – No co? Czemuż by nie?- spytał.
- Jesteś kłopotliwy jak sierpniowa mucha, która przeszkadza w poobiedniej drzemce. – mruknął z obrzydzeniem skrzat – Wpierw podsuwasz mi „ Zbiór durnot podręcznych” zamiast potrzebnej wiedzy, a teraz wpuszczasz mnie w maliny wyobraźni, by na mojej słabości wprowadzić swój pierwotny zamysł. Oj nieładnie, nieładnie…
- Jesteś przewrażliwiony i tyle. W życiu należy przekraczać ograniczenia, trzeba przejść tajemnicę własnego horyzontu – odparł patetycznie kwiat.
- Wiesz, moja babcia mawia : Najciemniej kiedy jaskrawo, najdalej kiedy blisko, najdłużej kiedy szybko, źle kiedy zbyt dobrze.
- Też mi nauka! – fuknął kwiat.
- I jeszcze to : Szczęśliwym jest ten, kto cieszy się tym, co posiada. Nieszczęsnym jest zawsze taki, któremu ciągle czegoś brakuje – uzupełnił krasnal.
- Jesteś niereformowalnym przypadkiem – zaszeleściła pogardliwie roślina.
- Owszem i zapamiętaj to sobie wreszcie. – roześmiał się Szałaputek ruszając w kierunku miasta, które w oddali pokazywało już swoje dachy.
*
„W miasteczku było więzienie, park i wariat Kolasiński”, a także apteka w pierwszym z domów, lekko pochylonym w kierunku miejskiej studni. Teraz właśnie Szałaputek niepewnie nacisnął klamkę jej drzwi.
- Idą! Idą! Idąą. Idąąą…- zadźwięczał przeraźliwie dzwonek umieszczony nad nimi.
- Cii..ci..Nie trzeba, nie trzeba. – uspokajał krasnal rozdygotaną gniewnie sygnaturkę.
Jednak na dźwięczny anons już z głębi mrocznego wnętrza wytoczył się szybko malutki łysawy staruszek ze zmarszczonym nosem pod uciskającymi go okularami.
- Czym mogę służyć? – zapytał przyjaźnie przez ten właśnie nos.
- Ja… mam prośbę…Bo wie pan, ja…nie wiem…To znaczy nie jestem pewny, chociaż raczej jestem…- zaplątał się Szałaputek w swoją niewiadomość jak święty Onufry w brodę.
- Aaa…To może sapiencji wsypać kawalerowi ? – zażartował dobrodusznie staruszek.
- Aa…co to takiego? – zdziwił się krasnal.
„Chodzi mu o rozum – odezwał się kwiatuszek – Sugeruje, że go nie masz, więc ci proponuje chłostę jako lekarstwo. Jasne?” Stary błazen – uzupełnił donośnie ustami krasnala.
- Jesteś brzuchomówcą? – zainteresował się aptekarz.
- Skądże. Ja mam tu…- zaczął Szałaputek wyjaśniać.
- Co mu się tłumaczysz?! Co tłumaczysz! Stary sklerotyk i tak nie pojmie. Sam jest matoł zakuty – wtrącił gromko kwiat.
- No wie kawaler, jak można… – obruszył się zdziwiony staruszek.
- Ależ ja nie …- próbował tłumaczyć krasnal, ale kwiat zakłócił mu to wyjaśnianie tubalnym pyszcznięciem:
- Skleroza i tyle! Alzheimer, parkinson, miażdżyca, czyli totalna sieczka, albo i nawet mierzwa!
- Oj, oj, przecież słyszałem. Nie tłumacz kawalerze niegrzeczności kłamstwem, bo to jeszcze większy nietakt. Ba! Gorzej nawet…- zasępił się starzec.
- Patrzcie go jaki prowincjonalny moralizator! Słuchaj no wredny pigularzu…zaczął dłuższą przemowę kwiat, ale nie udało mu się nawet zdania dokończyć, bo staruszek pochwycił Szałaputka za kołnierz i bez słowa z odrazą wyrzucił na ulicę, a potem hałaśliwie zaryglował drzwi.
- Tak! Tak! Tak! – dzwonek znad drzwi zatwierdził z werwą poczynania starca – TAK!
Co w uszach Szałaputka długo potem dźwięczało echem bolesnych wyrzutów sumienia.
- I pomyśleć, że chciałem tylko zapytać o to, czy dobrze idę… – zapłakał krasnal.
„Nie marz się! – naskoczył na niego kwiat – Tak trzeba z takimi! Ty będziesz królem, co mówię - JESTEŚ królem, jeśli tylko zechcesz oczywiście; a on co? Małomiasteczkowa dziadyga aptekarska. Czułeś jak jechało od niego myszami, trutkami i kocim moczem? No jak się można z czymś takim zadawać? Gdzież jemu do ciebie! Ty i on, ech, szkoda gadać! Czy przypuszczasz, że on potrafi odpowiedzieć na pytania wielkiego formatu? Potrafił, co?”
- Ty…!Ty jesteś…! - wrzasnął Szałaputek, ale że nie znalazł celnego słowa na określenie kwietnego chamstwa, zachłysnął się tylko śliną, co skutecznie przerwało zaczętą tyradę; więc jedynie zamachał gwałtownie rękami i zupełnie nie zważając na kwietne protesty, począł bardzo dokładnie otrzepywać z kurzu swój kubraczek. A potem usiłował strząsnąć kwiat z dłoni, ale nie udało mu się to nawet wtedy, gdy próbował zeskrobać go ostrym patykiem.
- Dobrze już dobrze… Mnie prawdziwie martwi twoje zdrowie… Pochorujesz się, a żadnego lekarstwa ci tu przecież nie sprzedadzą – mitygował go po swojemu kwiat, co jeszcze bardziej rozsierdziło krasnoludka.
- Niewdzięcznicy. Sami niewdzięcznicy… I chciej tu dobrze, chciej dobrze, to cię wynagrodzą próbą odrzucenia. A jakże… – burczała złośliwa roślina – Zresztą musiałem przecież jakoś odreagować… – powiedziała do siebie uspokajająco i zamknęła się wreszcie zwijając płatki, by starannie otulić nimi swoje świdrowate oko.
*
Tymczasem w księżycowym półmroku, tuż obok drogi toczyła się taka przypłotna rozmowa między niewiadomymi głosami na temat interesującej nas oboczności światów, tym razem z odmiennej perspektywy :
- Co jest jak ja widzę krasnoludka?
- Delirium jest.
- Kiedy jednego widzę?
- To poezja być może jest. Uniesienie takie tam.
- Natchnienie panowie, natchnienie.
- Tak jest. Tyle że nieduże.
- A czemu ono czerwone?
- Z krwi tej naszej serdecznie wylanej!
- Z przemęczenia najpewniej.
- Kolor niepoważny nocą.
- Wszystkie koty teraz jednakie.
- Kolorowe jarmarki muszą mieć kolor…, ot co!
- Czyli, że co?
- Że we dnie jest ważny, niewątpliwie.
- No to do dnia!
- Do dna!
- Dobrze mówi. Że aż się chce zaśpiewać.
- To ulżj sobie Mietuchna. Ulżyj.
- A bo ja wiem. Przyleci kto z kłonicą, albo i z pretensją. Zresztą krasnoludek już… fiuuu….
i nie ma. Nie ma…
- Kiedy tak, to się wstrzymaj, aż wróci.
- No to, żeby wrócił!
- Żeby!
- Cyk!
- Pyk!
- Bez krasnoludka też dobrze jest.
- A pewnie, że dobrze.
- Przy dobrym zawsze dobrze.
Czyż nieprawda panie bobrze ?
- Mietuchna, tyle się znamy, a nie wiedziałem żeś poeta.
- On też nie wiedział.
- To przez ten dzisiejszy księżyc, bo świeci po oczach.
- Przy takim księżycu różności się widzi.
- I odkrywa.
- I nie da się zakryć.
- No to pod te srebrzystą latarenkę! Unisono panowie.
- Pod latarenkę!
- Niech jej gwiazdka…
*
Wydaje nam się , że tam daleko w jakichś Zagórzach, Zarzeczach, Zalesiach, Zapolach wszystko jest prostsze, sprawiedliwsze, lepsze, bardziej zrozumiałe. Wędrujemy więc ku tym ziemiom z tęsknotą, by odnaleźć oczekujący nas diament, bez którego, jak nam się wydaje, nie sposób żyć…No i jesteśmy właśnie w takim jakimś Zabagniu czy Zamurku, no i co? No i nic z tych rzeczy, o których marzyliśmy… Trzeba nam więc iść dalej, jak czyni to Szałaputek zdążający za „siódmą górę, siódmą rzekę” po odpowiedź na zasadnicze „dlaczego?”, które go dręczy, tak jak pchła kota. Idzie z nadzieją choć w coraz bardziej uwierającym go towarzystwie, od którego nie wiadomo jak się odczepić. No bo jak się odczepia od baśni, w której się uczestniczy?
- Dlaczegóż to ja – zastanawia się jednocześnie na głos - nie jestem taki o jakim marzy babcia, ani taki jakim sam chciałbym być? Ciągle coś nie tak, ciągle jakoś tak…, że w końcu wychodzi zupełnie odwrotnie? Myślę nie tak, robię nie tak , że sam już nie wiem jak być powinno, albo nawet jak chciałbym żeby było…Jaki ja właściwie jestem ? Dlaczego jestem jakiś taki nijaki? Dlaczego ja…?
- Faaatum, faaatum, fatum…- rozwrzeszczała się rzekotka.
- Ssssss …Jakiśś takiśś…Sass…– sycząc przesypywał się piach na drodze.
- Ale przecież, jeśli odnajdę złoty klucz do rozumienia świata, to otworzę nim wtedy nie tylko najważniejsze drzwi do Wielkiej Wiedzy, ale również te malutkie boczne i wtedy pojmę także siebie. Gdzie go jednak szukać? Dokąd iść po ten skarb wymarzony? I czy on w ogóle jest? Bo już nie wiem…
- Sssssssssssskkarbb, ssssskarb …sssssssssss…– szeleściła droga pędząc w horyzont.
A może już go spotkałem, może przeszedłem obok niego, albo i odtrąciłem nawet tego nie wiedząc? Właściwie to nic nie wiem!...– zaszlochał krasnal w nagłym przypływie rozpaczy.
„Bałwan znów się bałwani” – mruknął do siebie kwiat , ale po ostatnich wydarzeniach nie odważył się jeszcze pospieszyć z którąś ze swoich dobrych rad.
- Dlaczego nie jestem taki jak inne szałaputki, którym nawet do głowy nie przyjdzie, by zadręczać się pytaniami jakie mnie osaczają? Inne są zadowolone, syte i wybuchają śmiechem z byle powodu…
Owszem znam takie, które zadają pytania, nawet roje pytań, długo potem brzęczących w głowie, ale dotyczą one zawsze spraw codziennych. Cen, pracy, pojazdów, przedmiotów, wad bliźnich i powszednich drobiazgów…Wszystko to zwykle już po chwili przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie i przemija bez śladu. Pytania rzadko odnoszą się do spraw ważnych, a już prawie nigdy do ostatecznych. Od tych wszyscy starają się uciekać, zbywając je półsłówkami, uśmieszkiem zażenowania, albo znaczącym chrząknięciem. Właściwie wszystkich wokół interesuje tylko to, bez czego w gruncie rzeczy mogą się obejść, a lekceważą to co dla nich najważniejsze…Nazywają to „praktycznością” i obnoszą się z nią, zupełnie nie dostrzegając nielogiczności swego rozumowania! I żeby chociaż wiedzieć czemu tak się dzieje? – westchnął ciężko krasnal.
- Sssss…- zaśpiewała znów droga rozmiatanym piachem.
- Kim jestem? Skąd i dokąd zmierzam? Dlaczego wszyscy to wiedzą, a ja nie wiem? – dręczył siebie krasnal w przypływie rozpaczy.
- Łodmieniec – prychnęło w rowie – Nic, ino łodmieniec. Nawet nie wie skąd wylazł…
„Stale tylko: „dlaczego i dlaczego?” Nie sposób już tego słuchać. – odezwał się w końcu zrzędliwie kwiat – Zachowujesz się całkiem jak trzyletni marudny szkrab… Porozmawiaj no sobie z wiosną, to się dowiesz i daj wreszcie wszystkim innym spokój.”
- Z wiosną? Co ty pleciesz! – westchnął krasnal z niesmakiem, zapominając już prawie o sprawionej mu przykrości.
„Nie wiesz tego? Wszak natchniony poeta mówił :
„Rozmawiam z drzewem :
- Po co rośniesz?
- Nie wiem. Spytaj wiosny.”- rozwinął swoją myśl kwiat.
- Poeci różności plotą…To bajarze, którzy dają zawiłe odpowiedzi na najprostsze pytania, więc są całkiem niepraktyczni. - nachmurzył się skrzat, więc nie podawaj mi ich jako mentorów. A w ogóle to nie powinienem się do ciebie odzywać!
- Rzeczywiście jest także następna zwrotka skutecznie zaciemniająca pierwszą :
„Rozmawiam z wiosną:
- Powiedz po co?
- A co ty byś począł
ze słońcem i rosą?”
- E tam – skrzywił się krasnal.
- Dobra umywam płatki - baw się w swoje dlaczegowanie, aż do zadręczenia. – westchnął z udanym współczuciem kwiat.
- A może my po prostu nie rozumiemy poetów? Może to oni właśnie mają klucz do wszystkich tajemnic świata? – zastanawiał się teraz krasnal. – Są jednak niepraktyczni, wobec czego nie potrafią wyrazić swoich przeczuć…
- Niepraktyczni? Kolejny mit! - sarknął kwiat – A wiesz, że obrączkowanie ptaków wymyślił bajkopisarz? Wierz mi, oni są praktyczni, tylko nie chcą się do tego przyznać.
- Poeci i naukowcy są prawie tacy sami, a gdzież jest miejsce dla mnie? – sapnął krasnal.
- Cze, Cze, Cze! – zatupała nad nimi wiewiórka, bo właśnie weszli w leśną przesiekę i kwiat umilkł swoim irytującym zwyczajem w połowie rozmowy, jednakże tym razem wcale to Szałaputka nie obeszło.
Ostatnio zmieniony czw 30 maja, 2019 przez Rys-ownik, łącznie zmieniany 1 raz.