Listy do W. (VII - VIII)

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Oremus
Posty: 673
Rejestracja: pt 05 wrz, 2014

Post autor: Oremus »

VII
Kochane Mikrusy,
pamiętam Wasze smutne buzie, kiedy niedawna epidemia pozamykała nas w domach. Bo można przez jakiś czas oglądać filmy na Netfliksie, pobawić się z klockami Lego, przekartkować książkę o dinozaurach, posłuchać zabawnej historii czytanej przez rodziców, samemu coś przeczytać… Ale, w końcu, jak długo tak można! Chce się wybiec na ulicę, na wspólny plac zabaw, pokłócić się z Jankiem z sąsiedniej klatki o pierwszeństwo dostępu do huśtawki, Jolkę pociągnąć za koński ogon, pogadać o tym, jak śmiesznie się zrobiło podczas ostatnich lekcji online, kiedy Marek udawał, że zepsuła mu się kamera i przez całe przedpołudnie oglądał telewizję… Ale zakaz to zakaz i trzeba było siedzieć w domu i patrzeć w jednym kawałku na rodziców, co naprawdę nie były zabawne, bo ich buzie też były od rana do wieczora skwaszone...
Na szczęście to wszystko już za nami, zostały tylko wspomnienia. Chociaż cały okres epidemii na pewno nie należał do najprzyjemniejszych, można się było dzięki niemu sporo dowiedzieć o samym sobie. Przede wszystkim to, że jesteśmy istotami towarzyskimi. Wynika to z bardzo odległej historii, nie tylko ludzi, ale wielu innych gatunków, przebywających w grupach. Naukowcy nazwali to „instynktem stadnym” od stada antylop lub watahy wilków. Nie brzmi to zbyt ładnie, ale trafnie określa typ zachowania, dzięki któremu efektywniej można upolować jakiegoś zwierza na obiad dla wielkiej rodziny, albo też odeprzeć atak drapieżników lub nieprzyjaciół. Mijały wieki i zmieniały się warunki życia na ziemi, ale instynkt ukształtowany i sprawdzony na przestrzeni setek tysięcy lat przetrwał. Człowiek nadal wytwarza grupy, choć są one inne, niż pierwotne drużyny spokrewnionych przodków polujących na jelenia lub wspólnie opiekujących się dziećmi.
Chociaż rzadko kiedy zastanawiamy się, skąd się to bierze, wiemy, że „w kupie raźniej”. Nawet tacy samotnicy jak kolekcjonerzy starych monet i pisarze zakładają swoje kluby i organizacje, by móc się czasem spotkać osobiście lub online i pogadać o swoich zainteresowaniach. A co dopiero kibice sportowi! To chyba najbardziej wyraziste grupy z własnymi symbolami, szalikami i hymnami. Nie ma bliższych sobie ludzi, niż kibice przed meczem, podczas jego trwania i po meczu!
Instynkt grupowy odnajdujemy jednak nie tylko w tle zabaw, przy rozwijaniu hobby lub u kibiców zagrzewających do boju swoją drużynę. Również tak poważna sprawa, jak popieranie partii politycznych, oparta jest na tym prastarym mechanizmie zachowania. Ludzie o podobnych zapatrywaniach na to, jak miałoby funkcjonować społeczeństwo, tworzą grupy, które w wyborach oddają głosy na swoich reprezentantów. Poczucie wspólnoty grup wyborców jest wyjątkowo silne, zaś emocje towarzyszące wiecom podczas kampanii wyborczych śmiało możemy przyrównać do emocji kibiców sportowych.
No i dotarliśmy w końcu do spraw najistotniejszych, jakimi są naród, ojczyzna („patria”) i patriotyzm. Naród to wspólnota dużo większa, niż rodzina łowców-zbieraczy, klub autorów powieści sci-fi albo kibice jednej drużyny piłkarskiej. Tworzy go wielomilionowa rzesza ludzi porozumiewających się jednym językiem i związanych wspólną historią. Jednak znać dobrze język i historię nie wystarczy. Potrzebne są jeszcze silne pozytywne uczucia, wiążące nas z daną grupą narodową. Wtedy dopiero mówimy o „tożsamości narodowej”, czyli poczuciu, że do danego narodu należymy. Podobnie jak kibic, który zna techniki różnych sportów, zna historie różnych klubów, ale ukochał tylko ten jeden, swój.
Oczywiście, naród nie powstał za machnięciem czarodziejskiej różdżki. Przed wieloma wiekami pierwotne plemiona naszych przodków toczyły między sobą zacięte walki o ziemię. Jedni z tej walki wychodzili zwycięsko, inni jako przegrani. Przegrani przez jakiś czas burzyli się przeciwko zaborcom, ale później godzili się ze swoim losem i wszystkie grupy zaczęły współpracować, pomagać sobie nawzajem do tego stopnia, że dzisiaj już mało kto pamięta, że dawni Polanie, Mazowszanie, Pomorzanie, Wiślanie, Ślężanie, wszyscy ci, którzy w jakiś sposób są naszymi przodkami, nie zawsze darzyli się wzajemną miłością. Więc może kiedyś spełni się marzenie wielu o nowej wielkiej ojczyźnie, w ramach której będą wzorowo współpracować obecnie znane narody Europy? Kto wie...
Patriotyzm, to znaczy poczucie tożsamości ze „swoim” narodem i ojczyzną, czyli ziemią, którą ten naród zamieszkuje, był niezmiernie ważny dla pokolenia moich rodziców, Waszych pradziadków, ale i nas samych. Na tyle ważny, że niektórzy świata poza nim nie widzieli. Takich ludzi nazywano nacjonalistami. Nacjonaliści podobni są do „kiboli” w sportach, czyli takich kibiców, którzy z „miłości” do swojego klubu robią rzeczy złe. W historii spotykamy nacjonalizm bardzo często i widzimy, że zawsze miał on katastrofalne następstwa. Na pewno słyszeliście o Hitlerze i drugiej wojnie światowej. Również obecnie, niedaleko naszego kraju, w Ukrainie szaleje wojna rozpętana przez nacjonalistów rosyjskich pod wodzą Putina. Nacjonalizm należy do najgorszych rzeczy na świecie.
Na szczęście u Was czegoś takiego nie ma, a to dzięki temu, że prawie każde z dwójki Waszych rodziców wywodzi się z innego narodu. Wasi rodzice, których połączyła miłość, żyją dzisiaj poza swoimi pierwotnymi ojczyznami, a pomimo tego doskonale radzą sobie w pracy i są dobrymi, mądrymi ludźmi, szanowanymi obywatelami Waszych krajów. Może dlatego, że zrozumieli, iż tożsamość narodowa jest ważna, lecz nie najważniejsza?
Wasz Dziadek

VIII
Kochane Wnusie!
Od czasu do czasu ogarnie nas nieodparte pragnienie, by zobaczyć i przeżyć coś nowego, dotąd niespotkanego. Pamiętam, jak lat temu… no, w każdym razie sporo, władowaliśmy się z całą familią do naszej otłuczonej Skody 100 i pojechaliśmy nad jezioro Balaton na Węgrzech, po to, by obejrzeć całkowite zaćmienie Słońca. Pewnie wiecie, że do zaćmienia dochodzi wtedy, kiedy na drodze światła biegnącego ze Słońca na Ziemię znajdzie się Księżyc. Nawet częściowe zaćmienie jest zjawiskiem dość rzadkim, a co dopiero całkowite! Można je bowiem obserwować tylko wtedy, jeśli uda nam się w odpowiednim czasie znaleźć na linii przechodzącej przez środek Słońca i środek Księżyca. Stąd ta nieunikniona kilkusetkilometrowa podróż.
Pamiętam, jak stojąc z babką i Waszymi rodzicami, wtedy jeszcze małymi dziećmi, na szczycie jednego z licznych pagórków przedgórza Lasu Bakońskiego, obserwowaliśmy w promieniach coraz słabszego słońca połyskującą w oddali powierzchnię ogromnego węgierskiego jeziora. To, co działo się nad naszymi głowami, nie można było oglądać nieuzbrojonym okiem, gdyż patrzenie w słońce może uszkodzić wzrok. Ale przez okopcone szkiełka i specjalne okulary widzieliśmy, jak kontur Księżyca wżera się w obrys Słońca, jak pochłania coraz większą jego powierzchnię. Tarcza Słońca przypominała zmniejszający się szybko sierp, by w kilka minut zniknąć zupełnie. Zapadł zmrok podobny do jasnej nocy i zrobiło się przeraźliwie cicho, gdyż w tej niezwyczajnej dla przyrody chwili nawet zaniepokojone ptaki przerwały swoje trele. Ale już po chwili wszystko zaczęło przebiegać w odwrotnej kolejności. Najpierw ostry, rażący oczy błysk, a potem ukazujący się coraz większy sierp Słońca, w miarę jak Księżyc odsuwał się na bok.
Inne zdarzenie. Wiele, wiele lat później, dowiedziawszy się o możliwości obserwacji komety na północnym niebie, wybraliśmy się razem z babką późnym wieczorem na Szpicę. To jedna z odlesionych, zamienionych w pastwisko stromych gór nad naszą wsią. Staliśmy na szczycie, a w dolinach gęstniał mrok. W oknach coraz słabiej widocznych domów zaczęły mrugać światełka, z dala dochodziło porykiwanie niewidocznych krów, gotujących się do spędzenia kolejnej nocy pod gołym niebem, a hen daleko, na obrzeżach pastwisk, błyskały swoimi reflektorami quady strażników pilnujących stado. Przesiedzieliśmy na szczycie Szpicy pół nocy, lecz komety nie udało nam się zidentyfikować. Nie mogliśmy się jednak oderwać od wspaniałego widoku Drogi Mlecznej, prezentującej się jak zagęszczony, pofałdowany słup światełek – miliardów gwiazd, miliardów odległych światów na tle ciemnego nieba.
Myślę, moi kochani, że człowiek miał okazję obserwować podobne zjawiska od początku naszych dziejów. I zawsze przeżywał zmieszane uczucia lęku i zachwytu: piękna, które przenikało go na wskroś, dając iluzję zjednoczenia z otaczającą przestrzenią, i bojaźni przed czymś, czego nie był w stanie pojąć. I tak musiały powstać religie, czyli wiara w istnienie sił nadprzyrodzonych, które z jednej strony miały tłumaczyć zjawiska niezrozumiałe, z drugiej – dać bezbronnemu ludzkiemu prochowi przynajmniej jakąś minimalną szansę zmierzenia się z bezmiarem i zjednania sobie straszliwych sił natury.
Główni bohaterowie religii, bogowie albo Bóg, przechadzali się kiedyś po ziemi i odwiedzali ludzi w ich domach, lub też przenikali materię, wcielali się w pędy roślin i ciała zwierząt; inni mieszkali na niedostępnych górach lub w dziuplach najstarszych drzew na uroczyskach. A potem chronili się w coraz odleglejszych zakątkach kosmosu. I choć ludzkość widzi i sięga dalej i dalej, nigdy chyba nie zdoła wychylić się poza granicę naszego Wszechświata, by zobaczyć, co jest „po tamtej stronie”, ani cofnąć się w czasie do samego punktu „zero”, momentu, kiedy Wszechświat powstał. Nigdy więc nie zabraknie miejsca dla bogów, a tym samym dla religii.
Wnusie moje, wierzę, że od tego nie zakręciło Wam się w główkach.
Wasz Dziadek