SKARB 6
Moderator: Tomasz Kowalczyk
Dni były teraz słonecznie złote i sypkie jak ziarno.
Mysz penetrując ogród i zbierając co się tylko nadawało do jedzenia natknęła się na dziwaczne, bardzo kolczaste kulki przypominające babciny igielnik, o intrygującym, bo zupełnie jej nieznanym zapachu.
- Jakieś takie wyjątkowo nieprzyjemne w dotyku…Niby normalny zapach, a obcy…Kalekie to jakieś. – mruczała obwąchując je uważnie. – Widziałeś te małe kłujące gałki pod drzewami w rogu ogrodu? Chore kasztany, czy jak? – spytała potem Bożydara.
- Aaa…Zupełnie o nich zapomniałem. Tak to kasztany!
- Po szczególnie mocnych przejściach, co?
- To prawdziwe kasztany. Jadalne. Słodkie, smaczne.
- Wszystko jest jadalne, z tym, że niektóre dania tylko jeden raz. – wtrąciła Felicja ze znawstwem.
- To egzotyczni goście…Były tu też kiedyś i krzaki figowe. Na zimę okrywano je nawozem aż po sam czubek. Rodziły co roku… - ciągnął niezrażony tym Bożydar - A koło dzisiejszych resztek dawnej fontanny, była oranżeria, właściwie palmiarnia…Teraz po tym ni śladu…
- Czyli figa sobie poszła w baśniową zimową opowieść, ba nawet maku już nie ma, że nie wspomnę nawet o smakowitym konopnym ziarnie…Nie masz fartu do gości, co? Taak, a pasternaku to nie kosztowałam nigdy…To jakaś taka pietrucha, nie? - pisnęła mysz z żalem.
- Ale kasztany przetrwały…Tylko ja o nich zapomniałem…Całkiem jak wiatr zasłyszanego hasła - zamyślił się skrzat. – Cóż, trzeba je zebrać i wydać wielką jesienną ucztę! – zdecydował po chwili.
- Jak się dadzą zjeść, to pewnie, że trzeba – zgodziła się chętnie Felicja.
*
- To bardzo niemiłe zobaczyć oko w dziurce od klucza, a potem gwałtownie otworzyć drzwi i nikogo za nimi nie znaleźć – opowiadała ropucha, gdy wszyscy siedzieli przy piecu wpatrując się w jego palenisko, i prażące się w nim kasztany. - A mnie dopiero co to się przytrafiło…
Na dworze znowu padało i w dodatku szalała wichura, więc, co oczywiste, wiatr nie mógł przyjść na spotkanie i tylko po swojemu zaśmiewał się za oknami.
- Ten wesołek z nas się natrząsa… – napomknęła mysz.
- Wcale to nie takie pewne, czy to aby nie twoje oczko widziałam. Było małe i świdrowate… - mruknęła nieufnie ropucha.
Mysz nic nie odpowiedziała na tę insynuację, tylko lodowato zmierzyła żabę od głowy po końce jej tylnych łap.
Tymczasem skrzat uchylił okno i zaprosił do środka wiatr, prosząc go by zaszedł choćby na chwilę, bo sporo trzeba wszystkim objaśnić, a on przecież wie najwięcej, chociażby z racji swojego starszeństwa.
- Hu! Ha! Czemu nie…?! – huknął wiatr wpadając i opryskując wszystkich zimnymi kroplami. Następnie rozżarzył węgle pod kasztanami i otuliwszy się dymem jak opończą przysiadł roześmiany na brzegu paleniska. – No to o co chodzi staruszku? – zwrócił się do Bożydara.
- Opowiedz nam wszystko co wiesz… – rozpoczął skrzat śledztwo.
- Fiuuuuu!?…Mam zacząć już od oddzielenia wód od lądów, przy czym byłem obecny, czy od późniejszego połączenia ich w potopie? – przerwał mu wiatr hałaśliwie.
- Dobrze wiesz, że nie o to tu chodzi – nachmurzył się stary.
- Jasne, że wiem. Was interesuje tylko własny mizerny pępek – skrzywił się szaławiła.
- Uogólniasz niesprawiedliwie…
- Dobrze już, dobrze… Pytaj więc, krótko i treściwie, bo nie mam czasu na jałowe dysputy. Noc się niepokoi i wyraźnie mnie woła…Słyszysz?
- A wiec konkretnie: Komu odebrałeś gołębią pocztę? – pisnęła przejmująco Felicja.
- A bo ja wiem. Było ciemno, deszczowo i jak lubię jesienną porą - nieprawdopodobnie ponuro. Bawiłem się właśnie w berka z szyszkami i liśćmi, kiedy przed gankiem domu nie wiadomo skąd pojawiła się jakaś zakapturzona postać. Nie byłbym sobą, gdybym nie zechciał zaglądnąć pod ten jej kaptur, ale ona była szybsza niż ja i mocno schwyciła jego brzeg. Prysnąłem zatem pod niego deszczem, a wtedy spod płaszcza pojawiła się druga ręka i przytrzymała go z drugiej strony, gubiąc przy okazji coś co dotąd trzymała. Zagwizdałem straszydłu nad uchem i pacnąłem go w plecy tak serdecznie, że wywinęło koziołka, a kiedy się podniosło nie tylko niczego nie mogło już odnaleźć, ale nawet miało kłopoty z określeniem kierunków, tym bardziej, że deszcz akurat zmienił się w wodospad. Postać otrzepała się więc, kichnęła, zawróciła w kierunku domu i zniknęła gdzieś w jego przyziemiu. Wcześniej kładąc spory kamień w miejscu swojej wywrotki, zapewne po to żeby nazajutrz wznowić poszukiwania swojej zguby. No ale tym razem ja byłem szybszy… – roześmiało się wietrzysko.
- To gronostaj. – zawyrokował szczur Wasyl.
- Od takich uwag można zwariować! – fuknęła mysz.
- Nie to teraz najważniejsze, ale to co zawierała moja paczka, bo jak słyszałem otworzyłeś ją jednak – z wyrzutem stwierdził gołąb.
- Była już otwarta. Chyba podczas upadku pękło zabezpieczenie nakrętki, przeto musiałem sprawdzić czy nie zamokła jej zawartość. Prawda, że każdy by tak postąpił?
- Mniejsza już o to - chrząknął gołąb z niesmakiem - Więc, co tam było?
- Kartka. Lekko zawilgocona.
- I?
- Wydłubałem ją patyczkiem i - wysuszyłem na gzymsie komina.
- O treść mi idzie! – zniecierpliwił się ptak.
- Ależ wiem, mój panie – zachichotał wiatr - Niestety treść jest prywatna, miłosna i nie mam upoważnienia, żeby ją rozgłaszać; mogę jedynie powiedzieć, że zawiera dość osobliwy dopisek: Ex occasione - w dzień po świętym Hieronimie A.D.1678. Co o tyle zastanawia, że list został napisany i wysłany siedem lat temu.
- Siedem lat…Już siedem lat…- powtórzył gołąb z głębokim smutkiem.
- Ććcie! Siedem lat krążenia z taką bzdurą! – pokręciła głową ropucha.
- To co tam było napisane tatusiu? – spytał głosik gdzieś na obrzeżu sali.
- Że jakaś okazja była, ale jaka to nie powiedzieli. O wszystkich promocjach zawsze przecież dowiadujemy się ostatni… – odburknął mu bas z wyrzutem.
- A żebyście się nie musieli wysilać mogę rzec jeszcze, tym którzy tego ciekawi, że „ex occasione” znaczy - przy okazji, a „A.D.” to – Anno Domini, czyli – roku Pańskiego. Czemu jednak kogoś miałby interesować dzień po imieninach Hieronima z 1678 roku, musi każdy sam sobie odpowiedzieć. – zaszumiał niezbyt poważnie wiatr.
- Hieronim ma swoje święto 30 września; wiem bo mam wuja Hieronima – cichutko wtrąciła jaszczurka.
- Są jeszcze inni Hieronimowie, w lutym i listopadzie. Wiem choć nie mam żadnych wujków. - szorstko uzupełniła żaba.
- Oo! – szepnęła jaszczurka z wyrzutem.
- Chyba najbardziej ze wszystkiego wkurza mnie pogarda dla innych - powiedziała mysz raczej do siebie patrząc koso na ropuchę.
- Czyli jak widać aż trzy dni wchodzą w rachubę – orzekł Pędziwiatr – Niestety nic więcej nie wiem na interesujący państwa temat, gdyż przy drobnych sprawach najczęściej się nie zatrzymuję, bo mnie nudzą… - co mówiąc zadął w szyjkę pustej butelki stojącej na stole, która natychmiast poskarżyła się przenikliwe i żałośnie na takie traktowanie, następnie zawołał – Smacznego! - I wyfrunął przez szparę w wieczorny zmrok.
- Kasztany gotowe. Częstujcie się proszę. Najlepsze są gorące – zapraszał skrzat wygarniając je z pieca.
- Ja bym tam się niczego specjalnego nie dopatrywał w takim dopisku, poza tym, że ktoś miał ciężkie przebudzenie i mu się lata pomyliły. Nu bywa tak. – odezwał się szczur dmuchając na swój kasztan przerzucany z łapy do łapy.
- Cwany ten wiatr i tyle. Wyjawił coś co nie ma sensu, a to co ma ukrył. Kto nam zaręczy, że w treści listu nie ma wskazówki co do rozumienia dopisku? Ha! – zaburczała zrzędliwie ropucha.
- Słyszę, słyszę – zaśmiał się wiatr w szparze okiennicy – Niechże więc będzie …Specjalnie dla odkwaszenia humoru waszej żabęcji rezygnuję na moment z moich zasad i podaję zawartość listu. Otóż dopisek poprzedzono słowami: Kocham cię Marianno - Meluzyno, twój Poldek.
- Och! – pisnęła jaszczurka Zuzanna z wyraźnym rozmarzeniem.
- Eeech…- jęknął gołąb.
- Eee… - zmarszczyła się żaba w nieprzyjemnym grymasie - To tyle warte co skrzacia mikstura na ból brzucha.
- Nu mówię, ciężkie przebudzenie i tyle. - półgębkiem podsumował szczur.
- Dlaczego ten mój kasztan jest już całkiem zimny tatusiu? – odezwał się znów głosik u końca sali.
- Ciebie to jeszcze dziwi? Zawsze wszystko to co do nas dociera jest już mocno wyziębłe – odpowiedział mu bas z wyraźnym sarkazmem.
- A cóż wam się w tym nie podoba? – oburzyła się Felicja.
- Podoba, nie podoba…Jakieś wietrzne serenady sprzed wieków…Nic to już nie warte i wszystko. – wyjaśniła ropucha swój żabi punkt widzenia.
- A czegóż wy oczekujecie od życia, jeśli to, co w nim najważniejsze wcale was nie porusza? - spytała mysz wachlując się końcem ogona całkiem po kociemu.
- Pieeeeeeeeeeeniędzy! – zaświstał wiatr i jeszcze długo później śmiał się za oknami, a wszystkim słyszącym ten śmiech jakoś przestały smakować kasztany i nie zmieniła tego nawet uwaga żaby, która padła jak chlaśnięcie bicza:
- Błazen!
*
- Znasz baśń o Meluzynie Felicjo? – przerwał milczenie skrzat, gdy wszyscy już się rozeszli i tylko on wraz z myszą wpatrywali się w dogasający ogień, w którym zwęglały się kasztanowe skorupki.
- Znam ów wiekopomny wybór: Meluzyna albo skarb? Miłość w czystej postaci czy bogactwo? – westchnęła Felicja.
- No właśnie – przytaknął Bożydar – i w tym wiatr ma poniekąd rację.
- A nie można tego wymieszać? Tak, żeby było trochę tego, a trochę tego?
- Można, ale wtedy z tego robi się zwykle takie ni to ni sio, które nas otacza - odparł skrzat.
- Jak to dobrze, że mnie to nie dotyczy! Mam inne priorytety. - prychnęła mysz. Przytuliła się do ciepłego jeszcze kasztana i zadrzemała.
- Tak, tak…A jednak czasem dobrze jest być myszą. – mruknął skrzat z zazdrością i zgasił świecę.
Naraz gdzieś w głębi domostwa coś zahurkotało i rozgdakał się zegar ciężkim metalicznym kurantem, który niósł się niepokojącym echem po pustych pokojach.
- A to co znowu! – wrzasnęła gwałtownie wyrwana z półsnu Felicja.
- To zegar – wyjaśnił skrzat.
- Tu jest zegar? – zdziwiła się mysz.
- Jest w bibliotece.
- No pewnie, że w bibliotece. W bibliotece musi być zegar, żeby nie przesadzić z czytaniem, bo od tego głowa boli, no nie? – zauważyła bystrze.
- Ten zegar od lat był martwy jak i dom, teraz jednak, jak słychać, postanowił ożyć…
- Sam z siebie, czy też ktoś w nim grzebał?
- Oto jest pytanie. – przystał Bożydar.
- Tak czy owak ze spania znów nici – sapnęła mysz odsuwając z żalem wychłódły już kasztan.
I przepowiedziała bezbłędnie, ponieważ zaraz gdzieś niedaleko rozwył się jakiś kundel i z niewielkimi przerwami wył aż do rana nie pozwalając zagnieździć się żadnym snom.
*
Biblioteka była tak samo zdewastowana jak cała reszta domu, a może nawet bardziej niż pozostałe pokoje. Właściwie nie tyle biblioteka, co jej koślawe wspomnienie. Na zakurzonych półkach leżało bowiem zaledwie kilka byle jak rzuconych książek, a obok nich trochę wydartych kartek, które również zaścielały podłogę. Poza tym pomieszczenie było przeraźliwie puste, nie licząc ogromnego szafkowego zegara stojącego w kącie. Nieruchomego teraz i patrzącego zimno swoją mętną szybą na uwijającą się wokół niego mysz. Na szybie pojawiały się niekiedy ironiczne błyski słońca smugą wpadającego tu z zewnątrz; a za nią, według Felicji, groźnie wyczekiwało wahadło.
- Wahadło, wahadło…Coś mi to przypomina…Piwniczny zapach także czuć w powietrzu…To co, że nie ma studni, skoro wszystko inne się zgadza? - mruczała krążąc wokół zegara i zawzięcie węsząc. Oczy miała przekrwione, wąsy oklapłe, a zęby mocno zaciśnięte w pasji.
Trzeba tu koniecznie dodać, że nocą wydarzyło się niestety więcej niż tylko niespodziewane bicie zegara i to więcej było znacznie bardziej niepokojące niż samo bicie.
Już wczesnym rankiem do skrzata wpadły roztrzęsione skorki z wiadomością o tym co przytrafiło się nocą jaszczurce wracającej z polowania na pająki. Otóż ktoś wielce tajemniczy ( bo zdezorientowana nie potrafiła nic o nim powiedzieć, a tajemnicą jest przecież wszystko co niewiadome) porwał ją znienacka i zawiesił za ogon na zegarowym wahadle. Wisiała tak wijąc się w rozpaczy może i godzinę, aż ogon się urwał a ona spadła, uderzając w podłogę jak klaśnięcie szpicruty o cholewę buta. ( Swoją drogą trudno powiedzieć dlaczego skorki posłużyły się akurat takim porównaniem ) Teraz pełna goryczy cierpi w swoim łóżku płacząc za swoją piękną ozdobą i zupełnie nie pojmując dlaczego ją utraciła.
- Niebywałe! – chwycił się za głowę Bożydar. - Niebywałe, żeby w tym domu… – powtórzył i urwał. – Może to żart taki? Kiepski, bo kiepski, ale żart jednak…- dodał niepewnie.
- Ha! „Żart”, który ciężko kaleczy! No ty, to potrafisz usprawiedliwić każde draństwo! – zawołała Felicja z oburzeniem.
- Może nie wiedział, że w zagrożeniu jaszczurki zrzucają ogony…
- Cooo!? Zrzucają ogony…? - niepomiernie zdumiała się mysz. - Czyli, że ona tak sama…?
- Nie wiedziałaś tego? – zdziwił się z kolei skrzat.
- Widać nie wszyscy są tak blisko z jaszczurkami jak skrzaty - po wyjściu z szoku zauważyła Felicja z wyraźnym przekąsem. - Tak czy owak, zero tolerancji dla terroryzmu. Idziemy! - wrzasnęła i wybiegła, a za nią Bożydar i skorki.
Obecnie wszyscy przyglądali się jej wokółzegarowym tańcom skutecznie zadeptującym ślady domniemanej zbrodni.
- I co teraz? – spytał wreszcie skrzat znudzony przyglądaniem się tym pląsom.
- No więc, teraz idziemy odwiedzić poszkodowaną, a potem na śniadanie – stwierdziła zatrzymując się Felicja.
- To my zaczniemy od tego drugiego punktu programu, bo jaszczurkę już widzieliśmy niejednokrotnie - chrząknęły skorki, zgięły się w przepraszającym ukłonie i rozpłynęły w którymś z głębszych cieni.
Mysz penetrując ogród i zbierając co się tylko nadawało do jedzenia natknęła się na dziwaczne, bardzo kolczaste kulki przypominające babciny igielnik, o intrygującym, bo zupełnie jej nieznanym zapachu.
- Jakieś takie wyjątkowo nieprzyjemne w dotyku…Niby normalny zapach, a obcy…Kalekie to jakieś. – mruczała obwąchując je uważnie. – Widziałeś te małe kłujące gałki pod drzewami w rogu ogrodu? Chore kasztany, czy jak? – spytała potem Bożydara.
- Aaa…Zupełnie o nich zapomniałem. Tak to kasztany!
- Po szczególnie mocnych przejściach, co?
- To prawdziwe kasztany. Jadalne. Słodkie, smaczne.
- Wszystko jest jadalne, z tym, że niektóre dania tylko jeden raz. – wtrąciła Felicja ze znawstwem.
- To egzotyczni goście…Były tu też kiedyś i krzaki figowe. Na zimę okrywano je nawozem aż po sam czubek. Rodziły co roku… - ciągnął niezrażony tym Bożydar - A koło dzisiejszych resztek dawnej fontanny, była oranżeria, właściwie palmiarnia…Teraz po tym ni śladu…
- Czyli figa sobie poszła w baśniową zimową opowieść, ba nawet maku już nie ma, że nie wspomnę nawet o smakowitym konopnym ziarnie…Nie masz fartu do gości, co? Taak, a pasternaku to nie kosztowałam nigdy…To jakaś taka pietrucha, nie? - pisnęła mysz z żalem.
- Ale kasztany przetrwały…Tylko ja o nich zapomniałem…Całkiem jak wiatr zasłyszanego hasła - zamyślił się skrzat. – Cóż, trzeba je zebrać i wydać wielką jesienną ucztę! – zdecydował po chwili.
- Jak się dadzą zjeść, to pewnie, że trzeba – zgodziła się chętnie Felicja.
*
- To bardzo niemiłe zobaczyć oko w dziurce od klucza, a potem gwałtownie otworzyć drzwi i nikogo za nimi nie znaleźć – opowiadała ropucha, gdy wszyscy siedzieli przy piecu wpatrując się w jego palenisko, i prażące się w nim kasztany. - A mnie dopiero co to się przytrafiło…
Na dworze znowu padało i w dodatku szalała wichura, więc, co oczywiste, wiatr nie mógł przyjść na spotkanie i tylko po swojemu zaśmiewał się za oknami.
- Ten wesołek z nas się natrząsa… – napomknęła mysz.
- Wcale to nie takie pewne, czy to aby nie twoje oczko widziałam. Było małe i świdrowate… - mruknęła nieufnie ropucha.
Mysz nic nie odpowiedziała na tę insynuację, tylko lodowato zmierzyła żabę od głowy po końce jej tylnych łap.
Tymczasem skrzat uchylił okno i zaprosił do środka wiatr, prosząc go by zaszedł choćby na chwilę, bo sporo trzeba wszystkim objaśnić, a on przecież wie najwięcej, chociażby z racji swojego starszeństwa.
- Hu! Ha! Czemu nie…?! – huknął wiatr wpadając i opryskując wszystkich zimnymi kroplami. Następnie rozżarzył węgle pod kasztanami i otuliwszy się dymem jak opończą przysiadł roześmiany na brzegu paleniska. – No to o co chodzi staruszku? – zwrócił się do Bożydara.
- Opowiedz nam wszystko co wiesz… – rozpoczął skrzat śledztwo.
- Fiuuuuu!?…Mam zacząć już od oddzielenia wód od lądów, przy czym byłem obecny, czy od późniejszego połączenia ich w potopie? – przerwał mu wiatr hałaśliwie.
- Dobrze wiesz, że nie o to tu chodzi – nachmurzył się stary.
- Jasne, że wiem. Was interesuje tylko własny mizerny pępek – skrzywił się szaławiła.
- Uogólniasz niesprawiedliwie…
- Dobrze już, dobrze… Pytaj więc, krótko i treściwie, bo nie mam czasu na jałowe dysputy. Noc się niepokoi i wyraźnie mnie woła…Słyszysz?
- A wiec konkretnie: Komu odebrałeś gołębią pocztę? – pisnęła przejmująco Felicja.
- A bo ja wiem. Było ciemno, deszczowo i jak lubię jesienną porą - nieprawdopodobnie ponuro. Bawiłem się właśnie w berka z szyszkami i liśćmi, kiedy przed gankiem domu nie wiadomo skąd pojawiła się jakaś zakapturzona postać. Nie byłbym sobą, gdybym nie zechciał zaglądnąć pod ten jej kaptur, ale ona była szybsza niż ja i mocno schwyciła jego brzeg. Prysnąłem zatem pod niego deszczem, a wtedy spod płaszcza pojawiła się druga ręka i przytrzymała go z drugiej strony, gubiąc przy okazji coś co dotąd trzymała. Zagwizdałem straszydłu nad uchem i pacnąłem go w plecy tak serdecznie, że wywinęło koziołka, a kiedy się podniosło nie tylko niczego nie mogło już odnaleźć, ale nawet miało kłopoty z określeniem kierunków, tym bardziej, że deszcz akurat zmienił się w wodospad. Postać otrzepała się więc, kichnęła, zawróciła w kierunku domu i zniknęła gdzieś w jego przyziemiu. Wcześniej kładąc spory kamień w miejscu swojej wywrotki, zapewne po to żeby nazajutrz wznowić poszukiwania swojej zguby. No ale tym razem ja byłem szybszy… – roześmiało się wietrzysko.
- To gronostaj. – zawyrokował szczur Wasyl.
- Od takich uwag można zwariować! – fuknęła mysz.
- Nie to teraz najważniejsze, ale to co zawierała moja paczka, bo jak słyszałem otworzyłeś ją jednak – z wyrzutem stwierdził gołąb.
- Była już otwarta. Chyba podczas upadku pękło zabezpieczenie nakrętki, przeto musiałem sprawdzić czy nie zamokła jej zawartość. Prawda, że każdy by tak postąpił?
- Mniejsza już o to - chrząknął gołąb z niesmakiem - Więc, co tam było?
- Kartka. Lekko zawilgocona.
- I?
- Wydłubałem ją patyczkiem i - wysuszyłem na gzymsie komina.
- O treść mi idzie! – zniecierpliwił się ptak.
- Ależ wiem, mój panie – zachichotał wiatr - Niestety treść jest prywatna, miłosna i nie mam upoważnienia, żeby ją rozgłaszać; mogę jedynie powiedzieć, że zawiera dość osobliwy dopisek: Ex occasione - w dzień po świętym Hieronimie A.D.1678. Co o tyle zastanawia, że list został napisany i wysłany siedem lat temu.
- Siedem lat…Już siedem lat…- powtórzył gołąb z głębokim smutkiem.
- Ććcie! Siedem lat krążenia z taką bzdurą! – pokręciła głową ropucha.
- To co tam było napisane tatusiu? – spytał głosik gdzieś na obrzeżu sali.
- Że jakaś okazja była, ale jaka to nie powiedzieli. O wszystkich promocjach zawsze przecież dowiadujemy się ostatni… – odburknął mu bas z wyrzutem.
- A żebyście się nie musieli wysilać mogę rzec jeszcze, tym którzy tego ciekawi, że „ex occasione” znaczy - przy okazji, a „A.D.” to – Anno Domini, czyli – roku Pańskiego. Czemu jednak kogoś miałby interesować dzień po imieninach Hieronima z 1678 roku, musi każdy sam sobie odpowiedzieć. – zaszumiał niezbyt poważnie wiatr.
- Hieronim ma swoje święto 30 września; wiem bo mam wuja Hieronima – cichutko wtrąciła jaszczurka.
- Są jeszcze inni Hieronimowie, w lutym i listopadzie. Wiem choć nie mam żadnych wujków. - szorstko uzupełniła żaba.
- Oo! – szepnęła jaszczurka z wyrzutem.
- Chyba najbardziej ze wszystkiego wkurza mnie pogarda dla innych - powiedziała mysz raczej do siebie patrząc koso na ropuchę.
- Czyli jak widać aż trzy dni wchodzą w rachubę – orzekł Pędziwiatr – Niestety nic więcej nie wiem na interesujący państwa temat, gdyż przy drobnych sprawach najczęściej się nie zatrzymuję, bo mnie nudzą… - co mówiąc zadął w szyjkę pustej butelki stojącej na stole, która natychmiast poskarżyła się przenikliwe i żałośnie na takie traktowanie, następnie zawołał – Smacznego! - I wyfrunął przez szparę w wieczorny zmrok.
- Kasztany gotowe. Częstujcie się proszę. Najlepsze są gorące – zapraszał skrzat wygarniając je z pieca.
- Ja bym tam się niczego specjalnego nie dopatrywał w takim dopisku, poza tym, że ktoś miał ciężkie przebudzenie i mu się lata pomyliły. Nu bywa tak. – odezwał się szczur dmuchając na swój kasztan przerzucany z łapy do łapy.
- Cwany ten wiatr i tyle. Wyjawił coś co nie ma sensu, a to co ma ukrył. Kto nam zaręczy, że w treści listu nie ma wskazówki co do rozumienia dopisku? Ha! – zaburczała zrzędliwie ropucha.
- Słyszę, słyszę – zaśmiał się wiatr w szparze okiennicy – Niechże więc będzie …Specjalnie dla odkwaszenia humoru waszej żabęcji rezygnuję na moment z moich zasad i podaję zawartość listu. Otóż dopisek poprzedzono słowami: Kocham cię Marianno - Meluzyno, twój Poldek.
- Och! – pisnęła jaszczurka Zuzanna z wyraźnym rozmarzeniem.
- Eeech…- jęknął gołąb.
- Eee… - zmarszczyła się żaba w nieprzyjemnym grymasie - To tyle warte co skrzacia mikstura na ból brzucha.
- Nu mówię, ciężkie przebudzenie i tyle. - półgębkiem podsumował szczur.
- Dlaczego ten mój kasztan jest już całkiem zimny tatusiu? – odezwał się znów głosik u końca sali.
- Ciebie to jeszcze dziwi? Zawsze wszystko to co do nas dociera jest już mocno wyziębłe – odpowiedział mu bas z wyraźnym sarkazmem.
- A cóż wam się w tym nie podoba? – oburzyła się Felicja.
- Podoba, nie podoba…Jakieś wietrzne serenady sprzed wieków…Nic to już nie warte i wszystko. – wyjaśniła ropucha swój żabi punkt widzenia.
- A czegóż wy oczekujecie od życia, jeśli to, co w nim najważniejsze wcale was nie porusza? - spytała mysz wachlując się końcem ogona całkiem po kociemu.
- Pieeeeeeeeeeeniędzy! – zaświstał wiatr i jeszcze długo później śmiał się za oknami, a wszystkim słyszącym ten śmiech jakoś przestały smakować kasztany i nie zmieniła tego nawet uwaga żaby, która padła jak chlaśnięcie bicza:
- Błazen!
*
- Znasz baśń o Meluzynie Felicjo? – przerwał milczenie skrzat, gdy wszyscy już się rozeszli i tylko on wraz z myszą wpatrywali się w dogasający ogień, w którym zwęglały się kasztanowe skorupki.
- Znam ów wiekopomny wybór: Meluzyna albo skarb? Miłość w czystej postaci czy bogactwo? – westchnęła Felicja.
- No właśnie – przytaknął Bożydar – i w tym wiatr ma poniekąd rację.
- A nie można tego wymieszać? Tak, żeby było trochę tego, a trochę tego?
- Można, ale wtedy z tego robi się zwykle takie ni to ni sio, które nas otacza - odparł skrzat.
- Jak to dobrze, że mnie to nie dotyczy! Mam inne priorytety. - prychnęła mysz. Przytuliła się do ciepłego jeszcze kasztana i zadrzemała.
- Tak, tak…A jednak czasem dobrze jest być myszą. – mruknął skrzat z zazdrością i zgasił świecę.
Naraz gdzieś w głębi domostwa coś zahurkotało i rozgdakał się zegar ciężkim metalicznym kurantem, który niósł się niepokojącym echem po pustych pokojach.
- A to co znowu! – wrzasnęła gwałtownie wyrwana z półsnu Felicja.
- To zegar – wyjaśnił skrzat.
- Tu jest zegar? – zdziwiła się mysz.
- Jest w bibliotece.
- No pewnie, że w bibliotece. W bibliotece musi być zegar, żeby nie przesadzić z czytaniem, bo od tego głowa boli, no nie? – zauważyła bystrze.
- Ten zegar od lat był martwy jak i dom, teraz jednak, jak słychać, postanowił ożyć…
- Sam z siebie, czy też ktoś w nim grzebał?
- Oto jest pytanie. – przystał Bożydar.
- Tak czy owak ze spania znów nici – sapnęła mysz odsuwając z żalem wychłódły już kasztan.
I przepowiedziała bezbłędnie, ponieważ zaraz gdzieś niedaleko rozwył się jakiś kundel i z niewielkimi przerwami wył aż do rana nie pozwalając zagnieździć się żadnym snom.
*
Biblioteka była tak samo zdewastowana jak cała reszta domu, a może nawet bardziej niż pozostałe pokoje. Właściwie nie tyle biblioteka, co jej koślawe wspomnienie. Na zakurzonych półkach leżało bowiem zaledwie kilka byle jak rzuconych książek, a obok nich trochę wydartych kartek, które również zaścielały podłogę. Poza tym pomieszczenie było przeraźliwie puste, nie licząc ogromnego szafkowego zegara stojącego w kącie. Nieruchomego teraz i patrzącego zimno swoją mętną szybą na uwijającą się wokół niego mysz. Na szybie pojawiały się niekiedy ironiczne błyski słońca smugą wpadającego tu z zewnątrz; a za nią, według Felicji, groźnie wyczekiwało wahadło.
- Wahadło, wahadło…Coś mi to przypomina…Piwniczny zapach także czuć w powietrzu…To co, że nie ma studni, skoro wszystko inne się zgadza? - mruczała krążąc wokół zegara i zawzięcie węsząc. Oczy miała przekrwione, wąsy oklapłe, a zęby mocno zaciśnięte w pasji.
Trzeba tu koniecznie dodać, że nocą wydarzyło się niestety więcej niż tylko niespodziewane bicie zegara i to więcej było znacznie bardziej niepokojące niż samo bicie.
Już wczesnym rankiem do skrzata wpadły roztrzęsione skorki z wiadomością o tym co przytrafiło się nocą jaszczurce wracającej z polowania na pająki. Otóż ktoś wielce tajemniczy ( bo zdezorientowana nie potrafiła nic o nim powiedzieć, a tajemnicą jest przecież wszystko co niewiadome) porwał ją znienacka i zawiesił za ogon na zegarowym wahadle. Wisiała tak wijąc się w rozpaczy może i godzinę, aż ogon się urwał a ona spadła, uderzając w podłogę jak klaśnięcie szpicruty o cholewę buta. ( Swoją drogą trudno powiedzieć dlaczego skorki posłużyły się akurat takim porównaniem ) Teraz pełna goryczy cierpi w swoim łóżku płacząc za swoją piękną ozdobą i zupełnie nie pojmując dlaczego ją utraciła.
- Niebywałe! – chwycił się za głowę Bożydar. - Niebywałe, żeby w tym domu… – powtórzył i urwał. – Może to żart taki? Kiepski, bo kiepski, ale żart jednak…- dodał niepewnie.
- Ha! „Żart”, który ciężko kaleczy! No ty, to potrafisz usprawiedliwić każde draństwo! – zawołała Felicja z oburzeniem.
- Może nie wiedział, że w zagrożeniu jaszczurki zrzucają ogony…
- Cooo!? Zrzucają ogony…? - niepomiernie zdumiała się mysz. - Czyli, że ona tak sama…?
- Nie wiedziałaś tego? – zdziwił się z kolei skrzat.
- Widać nie wszyscy są tak blisko z jaszczurkami jak skrzaty - po wyjściu z szoku zauważyła Felicja z wyraźnym przekąsem. - Tak czy owak, zero tolerancji dla terroryzmu. Idziemy! - wrzasnęła i wybiegła, a za nią Bożydar i skorki.
Obecnie wszyscy przyglądali się jej wokółzegarowym tańcom skutecznie zadeptującym ślady domniemanej zbrodni.
- I co teraz? – spytał wreszcie skrzat znudzony przyglądaniem się tym pląsom.
- No więc, teraz idziemy odwiedzić poszkodowaną, a potem na śniadanie – stwierdziła zatrzymując się Felicja.
- To my zaczniemy od tego drugiego punktu programu, bo jaszczurkę już widzieliśmy niejednokrotnie - chrząknęły skorki, zgięły się w przepraszającym ukłonie i rozpłynęły w którymś z głębszych cieni.